Rozdział 5 (część 3/?)

Taaak, kolejny rozdział! Obiecywałam sobie go napisać wcześniej, ale wyszło jak zwykle i robiłam na ostatnią chwilę. Mam nadzieję, że się on Wam podoba. Kolejny będzie jak zwykle za 2 tygodnie w niedzielę!
**************************************
Barbara
- Mamy kolejnego nieproszonego gościa! - krzyknęła kobieta o dużych z przerażenia oczach. Kogoś mi przypominała... Nasza dyrektorka, czy może raczej wychowawczyni, zerwała się z krzesła, na którym jeszcze chwilę temu przysiadła i błyskawicznie znalazła się przy drzwiach. Blondynka, najprawdopodobniej inna nauczycielka, wycofała się pospiesznie, tak, by mogła wyjrzeć na korytarz. Prawdopodobnie powinniśmy siedzieć grzecznie w ławkach, jednak jedna osoba postanowiła nie usłuchać niewypowiedzianego rozkazu. Wstała tak gwałtownie, że krzesło upadło, a my zwróciliśmy w jej kierunku głowy. Ku mojemu zaskoczeniu była to Ania. Pobiegła do drzwi i ledwo wyrabiając na zakręcie, wpadła na dyrektorkę, krzycząc:
- Mamo!
Wychowawczyni jednak zasłoniła jej przejście, tak by nie mogła wyjść na korytarz. Teraz przypomniał mi się twarz kobiety. Rzeczywiście podobieństwo było uderzające.
- Mamo!! - wrzasnęła głośniej, bardziej desperacko. Szarpała się, chcąc się dostać do rodzicielki. Odruchowo również wstałam, w pełni gotowa do ewentualnej obrony dziewczyny. Odciąganie jej od matki nie było posunięciem, które by mi odpowiadało.
- Na litość boską, Anno, proszę się uspokoić! - zarządziła dyrektorka, ale nic sobie z tego nie robiła. Widząc, że wciąż odpycha dziewczynę, która teraz już zaczęła płakać, już miałam podejść, ale zrobił to za mnie wysoki chłopak o ciemnych włosach. Sprawnie chwycił nadgarstki szarpiącej się Ani, w ten sposób ją unieruchamiając. Była znacznie niższa i gorzej zbudowana od niego. Już po chwili walki, odpuściła. Teraz już tylko płakała, powtarzając nieme "mamo". Dyrektorka postąpiła kilka kolejnych kroków w tył, wyraźnie odczuwając ulgę, że już nie musi walczyć z natrętną uczennicą. 
Czując coraz większą złość, wyszłam z ławki i zbliżyłam się do tej całej szarpaniny, ale w tym samym momencie na korytarzu pojawiła się jeszcze jedna osoba. Wysoka kobieta o pięknych czarnych włosach. Wykorzystując zamęt, przystawiła pistolet do skroni matki Anny. Dziewczyna, widząc to, pisnęła ze zgrozą. Dyrektorka powoli się odwróciła.
- Och, witaj, Grzegorzu - przemówiła, patrząc centralnie na młodego mężczyznę, który przytrzymywał Anię. W oczach nieznajomej czaiło się zło. Jej jadowicie zielone oczy przeszywały duszę na wskroś. - Oddaj to, co nie należy do ciebie, inaczej pożegnasz się z... ciotką - ostatnie słowo wypowiedziała, zerkając na zakładniczkę. Była sparaliżowana ze strachu. Po jej policzku spłynęła łza. Wszystko wskazywało na to, że Ania była w takim razie jego kuzynką. Dziewczyna zaczęła się szarpać. Spojrzałam na Grzegorza, jednak jego wyraz twarzy był całkowicie niewzruszony. Zupełnie, jakby to wszystko nie robiło na nim najmniejszego wrażenia.
- Nie mam całej wieczności. Oddaj grzecznie pierścień. Liczę do dziesięciu - powiedziała. Nawet nie mrugała. Wiedziałam, że nie zawaha się strzelić. Co było z nimi wszystkimi nie tak? Usłyszałam, że ktoś jeszcze zrywa się z ławki.
- Dziesięć... dziewięć...
- Grzegorz! Zrób coś! Błagam! - krzyczała Ania. Czułam wzrastające poddenerwowanie. Dlaczego nikt nic nie robił?
- Osiem... siedem...
Wypatrzyłam, o jaki pierścień mogło chodzić. Na jednym z palców chłopaka pobłyskiwał srebrny pierścień. Właściwie, to światło nie wyglądało na naturalne. Ba! zupełnie, jakby właśnie się nagrzewał.
- Sześć... pięć...
- Dorota? - odezwał się ten, który jeszcze chwilę temu wstał z ławki i podszedł. Stał tuż za mną.
- Chryste Panie... - mruknęłam, zrywając z palca Grzegorza to, czego chciała nieznajoma i rzuciłam go jej. Sprawnie chwyciła zgubę, a na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
- Dziękuję.
Opuściła broń, po czym gwałtownie rzuciła się do ucieczki w dokładnie tym samym kierunku, z którego przybyła.
- Za nią! - zarządziła dyrektorka i rzuciła się do biegu za nieznajomą. Odepchnęłam Grzegorza i Anię, by zrobić to samo. Jak się okazało, napastniczka była znacznie od nas szybsza. Wręcz nienaturalnie szybka. W mgnieniu oka zniknęła za zakrętem na korytarzu, a kiedy dotarłyśmy tam, okazało się, że jej już nie było. Dyrektorka pospiesznie przeszła przez korytarz, ale nic nie wskazywało na to, by się gdzieś ukryła. Zwyczajnie nie miała gdzie. Po prostu zniknęła. Wypuściłam z płuc powietrze.
- Jesteście przekonani, że to odpowiednie miejsce do zamykania nas tutaj? - prychnęłam, kiedy zawróciła, by powrócić do klasy. Bez słowa mnie minęła. Ruszyłam w ślad za nią. - Pełna ochrona, co? Nie umiecie nawet bronić samych siebie, a co dopiero nas! Tutaj jest niebezpiecznie!
Nie odpowiedziała na żadne z oskarżeń. Zastałyśmy Anię wtuloną w swoją mamę, Grzegorza ze spuszczoną głową, opartego o ścianę w klasie, oraz rudego chłopaka, który nerwowo wyglądał na korytarz. Drzwi innych sal również były otwarte. Wychylali się z nich pozostali uczniowie. Fakt, narobiliśmy sporo hałasu.
- Dorota, hę? - zaczęła Alvara. Też zdążyła wstać z miejsca. - To jakaś twoja koleżanka?
Rudy wyglądał na zdezorientowanego. Patrzył to na nią, to na innych uczniów. Wszyscy wbijali w niego oczekujące spojrzenia.
- Znaczy... nie do końca. Kojarzę ją, ale w zasadzie się nie znamy - tłumaczył się, a głos mu drżał. Zupełnie, jakbyśmy go o coś oskarżali. Jednak nie skręcał nigdzie wzrokiem, więc chyba nie kłamał - Nie wiem nawet jak się nazywa, więc nazwałem ją Dorotą. Nie wiedziałem, że jest groźna, przysięgam...
- Jak się poznaliście? - zapytałam chłodnym tonem.
- Przedwczoraj znalazłem ją ranną w krzakach. Krwawiła, więc zadzwoniłem na pogotowie. Następnego dnia jej rany już nie było... i zniknęła na moich oczach. Mówiła dziwne rzeczy.
- Możesz o nich opowiedzieć? - zapytała dyrektorka, opierając się o biurko. Skrzyżowała ręce na piersi.
- Twierdziła, że wie, że umiem czarować i że to dzięki temu... czemuś - mówiąc to, odsłonił rękaw T-shirtu i wskazał na tatuaż na prawym ramieniu. Identyczny, jak mój. Zadrżałam. Miałam go co prawda na lewym ramieniu, a nie prawym... lecz i tak kiedyś pojawił się tak nagle, kompletnie bez powodu i nie zniknął. Dyrektorka też znieruchomiała.
- Mówiła coś jeszcze?
- Tak - powiedział niepewnie. Wytarł spocone dłonie w znoszone jeansy i przełknął ślinę. - Że nasz ojciec nie żyje.
- Jak to...? - odezwał się drugi, identyczny rudzielec, siedzący w ławce. Ten jednak nosił okulary i wyglądał na porządniejszego. W końcu ten pierwszy miał na sobie zmiętą koszulę, nisko opuszczone spodnie i znoszone trampki. Nienawidziłam takich kolesi, którzy nawet nie potrafili zadbać o tak podstawowe rzeczy, jak ład ubioru.
- Coś poza tym? - zapytała ponownie dyrektorka, całkowicie ignorując przerażenie chłopaka.
- Tak... że jestem Strażnikiem... czy coś - powiedział lekko słyszalnie. Tym razem dyrektorka już całkowicie pobladła.
- Wygląda na to, że ta cała Dorota wie znacznie więcej, niż my - oznajmiła po chwili niezręcznej ciszy. Jeszcze chwilę analizowała to, co przed chwilą usłyszała, po czym zwróciła się do Grzegorza:
- Czym był ten pierścień? Co jest w nim takiego cennego?
W końcu uniósł głowę i z trudem opanowywanymi nerwami oznajmił:
- Pełnił władzę nad harmonią sił nadprzyrodzonych. W niewłaściwych rękach może doprowadzić do zniszczenia.
Nie patrzył na mnie. Dyskretnie unikał mojego spojrzenia. Ciekawe, czy ktokolwiek prócz mnie to zauważył.
- Skąd go miałeś?
- Znalazłem u ojca. Ukrywał go od dawna. Nie wiem, skąd go zdobył, ale zdecydowanie nie był odpowiednim właścicielem.
- Dlaczego tak uważasz? - dopytała drżącym głosem dyrektorka. Zauważyłam w jej oczach błysk zrozumienia. Nie do końca wiedziałam, co się dzieje i o kim dokładnie mówią, ale nie brzmiało to zbyt obiecująco.
- Wykorzystywał go do własnych celów. To dzięki temu doszedł do władzy jako burmistrz, to właśnie dzięki niemu sprawił, że teraz ma żonę. Ona nawet go nie kocha. Nie ważne, co jej zrobi, zawsze mu to uchodzi na sucho. Czy nie wygląda to na chore zaślepienie? Czy to nie wygląda na cholerny urok? Że nikt dookoła tego nie zauważył? Ma zawsze na wszystko pieniądze. Zawsze miał.
Zapanowała cisza. Dyrektorka wyglądała na wstrząśniętą, tak samo jak Ania czy jej mama. Spojrzałam na Grzegorza. Jego twarzy była nieprzenikniona.
- Magdaleno, czy to prawda? - w końcu wychowawczyni odezwała się, zwracając się do drugiej nauczycielki. Ta chwilę rozważała, co odpowiedzieć, aż w końcu nie wydusiła z siebie cichego:
- Nie wiem...
Dyrektorka wyglądała tak, jakby ją nagle opuściły siły. Cała się trzęsła.
- Zarządzam zwiększenie ochrony. Przekazać - oświadczyła w końcu. Pani Magdalena skinęła głową i delikatnie odciągnęła od siebie córkę. Coś jej czule szepnęła do ucha i wyszła z klasy. Ania wyglądała tak, jakby nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Dyrektorka powoli potarła ręką twarz, po czym oderwała się od biurka, by zamknąć drzwi sali.
- Przepraszam za tę sytuację, już więcej się nie powtórzy. Nie pozwolimy na to - stwierdziła stanowczo, jakby wcale to wszystko się nie zdarzyło - Grzegorzu, proszę później o rozmowę w moim gabinecie. Ciebie, Antoni, również. Jeśli ktoś ma jeszcze mi coś ważnego do przekazania, to zapraszam po lekcji.
W jej spojrzeniu szarozielonych oczu, które teraz mierzyły każdego ucznia w klasie, wiedziałam, że ma kompletny mętlik w głowie. Właśnie próbowała przekonać grupę nastolatków, że nic złego się nie dzieje. Nie byliśmy ślepi, ani tym bardziej głupi. Mina każdego z nas wyrażała jasno, że nie uwierzyliśmy w jej tanią gadkę.

Komentarze