Rozdział 4

(to po prostu wersja połączona wszystkich części, żeby nie musieć skakać między postami)
Podsumowanie: ok. 50 tys. znaków
************************************************
Krzysztof
Z wrażenia aż przystanąłem. Wychodząc z łazienki, w której byłem za potrzebą, spostrzegłem, że na dotychczas pustym łóżku leżał jakiś chłopak. Powoli podszedłem bliżej. Może był tu przez cały czas, a ja go nie zauważyłem? Chyba spał. Przez chwilę zastanawiałem się, czy go budzić, ale byłem zbyt głodny i zagubiony, by tego nie zrobić. Może on mi coś tutaj wyjaśni...
- Przepraszam?
Drgnął wybudzony z drzemki. Podniósł się przestraszony na łokciach.
- Co?
Wyglądał na dużo bardziej zdezorientowanego ode mnie. Ulżyło mi w każdym razie, że okazał się Polakiem.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałem. Chłopak gorączkowo zaczął wodzić wzrokiem po pokoju. Wyglądało na to, że jednak nie było go tu przez cały czas. Trochę mi ulżyło. Jednak jeszcze nie jestem ślepy.
- Ja... nie wiem - sapnął.
- Ktoś cię tu przyniósł?
Patrzył na mnie z coraz większym zdumieniem. Domyśliłem się, że tego również nie wie.
- Jesteśmy chyba w jakimś akademiku - oznajmiłem bez emocji. Zapanowała niezręczna cisza. Chłopak miał z jakiegoś powodu czerwone poliki.
- Jestem Emil - oznajmił po chwili wahania. Wyciągnął w moim kierunku rękę, którą lekko ścisnąłem.
- A ja Krzysztof.
- Czyli, że jesteśmy przypisani do nowej szkoły?
Wzruszyłem ramionami. Emil się zasępił. Czekałem przez chwilę, aż coś powie, ale milczał. Wyjrzałem przez okno. Dotychczas słoneczne niebo zaczęły zasnuwać ciemniejsze chmury. Zanosiło się na deszcz.
- Jestem głodny - stwierdziłem.
- Jeśli to akademik, to gdzieś powinna być stołówka albo chociaż sklepik - Mruknął, rzucając się z powrotem na łóżko.
- Ty nie chcesz jeść?
- Nie bardzo.
Trochę się zawiodłem. Nie miałem ochoty być po raz kolejny przez jakąś Azjatkę. Jeśli z kolei powiem mu o tym strachu, może mnie uznać za tchórza... którym zresztą jestem. Właściwie co mi szkodzi?
- Mógłbyś iść ze mną? Nie znam angielskiego.
- Co ma do tego angielski? - zapytał zaskoczony lekko zachrypniętym głosem.
- To chyba szkoła zagraniczna - mruknąłem, pocierając podbródek, który zarósł już krótką szczeciną. Emil przez chwilę się wahał, po czym stwierdził, wstając z łóżka:
- W takim razie muszę się przebrać. Są tu gdzieś jakieś rzeczy?
Dopiero zauważyłem, że był ubrany w piżamę. Wskazałem mu niebieską torbę podróżną, która musiała do niego należeć. Skinął głową z wdzięcznością.
***
Kiedy wyszliśmy z pokoju, nerwowo rozejrzałem się po korytarzu. Nikogo tam nie było. Żadnych ciekawskich spojrzeń. Zeszliśmy ze schodów. Emil najwidoczniej szybciej odnalazł się w nowym miejscu, bo od razu dostrzegł tablicę korkową.
- W korytarzu po prawej musi być stołówka - mruknął, podchodząc bliżej. Spostrzegłem, że wszystkie notatki były napisane po angielsku.
- Jesteśmy z całą pewnością w Polsce, bo obcokrajowcy mają być uczeni naszego języka - stwierdził, śledząc palcem tekst - Mamy tu sale lekcyjne, sypialnie, stołówkę, boisko...
Zrobił pauzę, poszukując wzrokiem istotniejszych informacji. Zadarł głowę do góry.
- Chyba już wiem, gdzie dokładnie jesteśmy...
- Gdzie? - zapytałem.
- W niejakiej Szkole Magii...
- Hello! - podskoczyliśmy na dźwięk kobiecego głosu. Obróciwszy się, dostrzegliśmy dziewczynę ubraną na czarno, która stała tuż za nami na holu. Musieliśmy mieć bardzo głupie miny, bo się nieco speszyła.
- Hello... - powiedział Emil, więc i ja powtórzyłem to słowo:
- Hello.
- What's your name?
Popatrzyłem na mojego nowego kolegę, sądząc, że to pytanie skierowane było właśnie do niego, ale kiedy się przedstawił, rozbawiony szturchnął mnie łokciem. Głośno wypowiedziałem swoje imię.
- Krzysztof.
- Emil and Kszysztyf? - zapytała.
- Christopher - poprawił ją Emil. Domyśliłem się, że jest to angielska wersja mojego imienia.
- Chris - uśmiechnęła się. Po namyśle skinąłem głową. - I'm Kiara.
- Nice to meet you - odparł chłopak. Później rozmawiali jeszcze o czymś, lecz nic z tego nie mogłem zrozumieć. Gdyby nie bogata gestykulacja dziewczyny, nawet bym się nie domyślał o temacie. Mówili najpewniej o szkole.
W końcu Emil oświadczył, że idziemy na śniadanie do stołówki. Kiara najwidoczniej nie miała nikogo prócz nas, bo nawet po wejściu do przestronnego pomieszczenia z kilkunastoma stołami usiadła tuż obok. Poinstruowała Emila, gdzie ma iść, aby odebrać posiłek, po czym poprosił, bym poszedł razem z nim. Odpowiedziałem skinieniem głowy. Bez pośpiechu ruszyliśmy w kierunku okienka.
- Kiara jest z Kanady. Pojawiła się tu razem z młodszym bratem. Ma siedemnaście lat. - zrobił pauzę - Tak właściwie to ile masz lat?
- Dziewiętnaście.
- Ja osiemnaście. Skoro to szkoła, na bycie razem w klasie szanse są marne - zmartwił się - Jak sądzisz, o co chodzi z tą "magią"? Wkręcają nas? Jakaś ukryta kamera?
- Nie wiem - mruknąłem. Naprawdę nie chciałem nawet o tym myśleć.
Kucharka siedząca w okienku wskazanym przez Kiarę wcisnęła nam do rąk dwa talerze z kanapkami. Emil poprosił o jeszcze jeden i wróciliśmy do stolika. Nawet podczas jedzenia chłopak zadawał pytania po angielsku, a ona grzecznie na wszystkie odpowiadała. Kiedy w końcu wstał od stołu oznajmił, że wraca do pokoju.
- Nie chcesz zwiedzać dalej? - zapytałem, mieszając łyżeczką w herbacie i patrząc łakomym wzrokiem w kierunku kanapki, którą zostawił na swoim talerzu. Nie jadłem nic od ponad doby, a teraz nawet po swojej porcji chciałbym więcej.
- Nie... wczoraj się trochę rozchorowałem i... hm... - podrapał się po karku - Mam gorączkę. Nie chcę was pozarażać.
Pokiwałem głową. To by wyjaśniało to, dlaczego jest tak czerwony na twarzy. Wyszedł ze stołówki. Kiara popatrzyła na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
- What's happenend?
Wyglądała na równie zaskoczoną, co ja. Ona chciała najwidoczniej wiedzieć, dlaczego Emil sobie poszedł, a ja nie wiedziałem, jak jej to wytłumaczyć.
- Jest chory - zaryzykowałem, mówiąc po polsku. Przechyliła lekko głowę, zupełnie jakby oczekiwała, że zaraz odpowiem jej po angielsku. Westchnąłem. Zacząłem się zastanawiać, co zrobić. Przyłożyłem rękę do czoła i udałem, że kicham. Po chwili szybko pokiwała głową na znak, że zrozumiała, choć bez większego przekonania w oczach.
- He's sick?
Kiedy patrzyłem na nią przez chwilę nic nie rozumiejącym spojrzeniem, wybuchnęła śmiechem i trzasnęła głośno ręką o stół.
- You're funny! - wykrzyknęła. Uśmiechnąłem się nieśmiało, nie mając dokładnej świadomości tego, co właśnie powiedziała.
- Too much - stwierdziła mała dziewczynka, siadając tuż obok mnie. Założyła noga na nogę, opadła się jednym łokciem o stół i jak gdyby nigdy nic sięgnęła po kanapkę pozostawioną przez Emila. Zmrużyłem oczy. To JA miałem ją zjeść.
- Oh, who are you? - zapytała Kiara nowo przybyłą. Ku naszemu zaskoczeniu pospiesznie dokończyła kanapkę i wdrapała się na stół. Wygrzebała z rękawa sukni lizaka i wymachując nim we wszystkie strony wykrzyknęła:
- I am the queen! Queen of Candy!
Kiara chwyciła się za głowę. Chyba tak samo bardzo jak ja była zdziwiona i nie wiedziała co powiedzieć.
- What? - zapytała. Dziewczynka sprawnie zeskoczyła ze stołu i włożyła do ust lizaka. Odwróciła się, uśmiechając się do nas szeroko.
- What what? - przedrzeźniała ją. Kiara wyglądała na zażenowaną. Dziewczynka sprężystym krokiem odeszła od naszego stołu. W mojej głowie pozostało tylko jedno pytanie: co to do jasnej anielki było? Przez następne kilka minut w osłupieniu obserwowaliśmy jak chodzi od osoby do osoby i wszystkich po kolei zaczepia, mówiąc równie głupie rzeczy. Może jest chora umysłowo? Właściwie to miałoby sens. Upośledzeni ludzie całkowicie inaczej postrzegają świat...
- Soo... - zaczęła Kiara. - Are we going?
Zrozumiałem to pytanie, więc przystałem na jej propozycję. Choć wciąż burczało mi w brzuchu, bez słowa marudzenia wymaszerowałem z pokoju w ślad za nastolatką. Przez chwilę miałem wrażenie, że mała, upośledzona umysłowo dziewczynka chce popędzić za nami, ale stała dalej w miejscu. Zniknęła mi z oczu.
Przez przeszło godzinę chodziliśmy po rozległym budynku, raz po raz "rozmawiając" za pomocą gestów. Jak się okazało odmienny język nie był dla nas jakąś olbrzymią przeszkodą. Po jakimś czasie Kiara sama zaczęła próbować powtarzać zasłyszane słowa od innych uczniów, nie do końca znając ich znaczenie. Powtórzyła nawet przekleństwo, które wyrzuciłem z siebie, kiedy potknąłem się o bok ławki stojącej na dworze.
Siedząc i patrząc na coraz to bardziej kłębiące się chmury, zdałem sobie z czegoś sprawę. Mianowicie z tego, że większość osób tutaj miało bardzo podobny tatuaż do tego, który miałem na ręce. Z ciekawości aż chwyciłem prawą rękę Kiary i zacząłem ją oglądać we wszystkie strony. Nachyliła się lekko i zapytała:
- What are you doing?
Nie odpowiedziałem, bo zauważyłem, że ów tatuaż znajdował się nie na prawej, a lewej ręce. Ma to na coś wpływ? Dlaczego nie wszyscy go mieli?
- How old are you? - zapytała po chwili. Pokazałem jej na palcach odpowiednią liczbę.
- Younger people don't have tattoo... - stwierdziła. Trochę jakby przeczytała mi w myślach. Uśmiechnęła się blado.
- I think... it's no joke. We're wizards.
Nie miałem pojęcia co właśnie powiedziała, ale w zamyśleniu pokiwałem głową. O cokolwiek chodziło, musiała mieć rację. Wtedy z nieba lunął deszcz. Na całe szczęście nasza ławka stała pod dachem.
 ******************************************

Barbara
Kiedy otworzyłam oczy, już wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Pomieszczenie było zbyt duszne jak na mój pokój. Sprawnie podniosłam się z trzeszczącego łóżka i stanęłam na równe nogi. Trochę kręciło mi się w głowie, ale starałam się to ignorować. To miejsce przyniosło mi na myśl od razu szpital. Przeklęłam siarczyście pod nosem. Ktoś robił sobie ze mnie żarty. Niemożliwe zdawało się, abym została porwana, jednak ta myśl mnie zestresowała. Szybko dostrzegłam czarną, obszerną walizkę, do której od razu dopadłam. Rozpięłam zamek i zaczęłam się przekopywać przez ubrania. Należały zdecydowanie do mnie. Szukałam czegoś ostrego lub najlepiej glocka, którego dostałam od taty. Jednak wyglądało na to, że wycieczki na strzelnicę wyszły na nic, bo nawet po kilkukrotnym przejrzeniu rzeczy nigdzie go nie znalazłam. Przeklęłam po raz kolejny i dziko rzuciłam się do najbliższych drzwi. Otworzyłam je na oścież i ujrzałam jakiś korytarz. Nie podobało mi się to miejsce.
Ostrożnie wyszłam na zewnątrz, cały czas oglądając się we wszystkie strony, jakby z obawy, że zaraz zatrzyma mnie banda uzbrojonych bandziorów. Im dalej przesuwałam się w głąb korytarza, tym bardziej zdawałam sobie z tego sprawę, że przypomina to odrobinę hotel. Tyle drewnianych drzwi i tak zadbane ściany, które są innego koloru, niż bezkresna biel, jaka królowała w pierwszym pokoju musiały wskazywać na to, że nie jest to szpital. Nawet gdzieniegdzie ustawione były donice z kwiatami, a podłoga wyłożona wykładziną o brzydkim odcieniu czerwieni.
- Stella Fire? - usłyszałam za sobą nieśmiały głos. Zarzucając swoimi długimi, czarnymi włosami obejrzałam się za siebie. Za mną stał niski chłopiec. Zmarszczyłam nos. Dziecko. To, że dalej mówiło do mnie po angielsku sprawiło, że uniosłam brew: - Lubię twoje piosenki. Moja siostra cię słucha.
- Chcesz autograf? - zapytałam jakby od niechcenia, również po angielsku. Z ekscytacją w oczach pokiwał głową.
- Dla siostry!
- W takim razie... daj mi jakiś długopis lub marker i coś, po czym będę mogła pisać.
Wygrzebał z kieszeni niebieski długopis z Spidermanem oraz notes z tym samym bohaterem i wręczył mi oba przedmioty. Strasznie mu się ręce trzęsły, a na poliki wstąpiły krwistoczerwone wypieki. Odszukałam stronę wolną od koślawych zapisków i opuściłam swój wzrok na niską postać, pytając:
- Dla kogo?
- Dla Kiary i Bruce'a!
- Mhm... - mruknęłam, składając szybki podpis. Nie spodziewałam się, że w całkowicie obcym hotelu trafię na jakiegoś dzieciaka, który po prostu chce ode mnie autograf. Co jeśli ten podpis to jeden wielki podstęp...? Wbiłam długie, czerwone paznokcie w notes i w zamyśleniu wbiłam wzrok w najbliższą ścianę. Oddać mu zeszycik, czy może lepiej podrzeć, w razie, jakby miało się coś stać? Patrzył na mnie zaskoczony przez dobrą chwilę, aż nie oddałam mu notesika.
- Dziękuję! - wykrzyknął i pobiegł w dół schodów. Mógł mieć osiem lub dziewięć lat... Zastanawiało mnie tylko, czy rodzice malucha wiedzą, że słucha muzyki, w której występują przekleństwa, mowa o śmierci, seksie czy przemocy. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że chociaż jego siostra jest kimś na poziomie i nie robi jeszcze w pieluchy.
Zaczęłam sprawdzać wszystkie swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przecież go zostawiłam na stole w domowej kuchni. Miałam ochoty z całej siły trzepnąć się w czoło, jednak w ten sposób mogłabym podrażnić skórę. Wtedy uświadomiłam sobie coś jeszcze, na co zadrżałam. Wolę chyba nie wiedzieć, w jakim stanie jest mój makijaż.
Popatrzyłam w kierunku schodów, którymi zbiegł chłopiec o imieniu Bruce. Obejrzawszy się po raz kolejny przez ramię i upewnieniu się, że nikt nie idzie, zeszłam po nich. W holu również było pusto. Pierwsze, na co spojrzałam, były duże szklane drzwi. Pędem do nich podbiegłam i pchnęłam. Z cichym szczęknięciem otworzyły się, a ja bez butów wybiegłam na dwór. Nie przejmowałam się tym, że była istna ulewa. Spostrzegłam, że wokół budynku postawiono wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym. Po jaką cholerę stawialiby coś takiego przy hotelu? Nie było to chyba jakieś więzienie... Chyba. Zaczęłam biec wzdłuż ogrodzenia, w poszukiwaniu jakiejś bramy. Woda lała się na mnie strumieniami, co utrudniało mi poruszanie się tak samo bardzo, jak trawa, która zmieniała się w bagno. Co prawda była tu jeszcze jakaś ścieżka, jednak nie ciągnęła się tuż przy płocie.
Mijały minuty, a ja dalej plując deszczówką i ścierając ją z oczu, które były podrażnione również rozpływającym się makijażem dalej szukałam wyjścia z klatki. Kiedy byłam już w połowie drugiego okrążenia, ze złości i zmęczenia, rzuciłam się na siatkę i zaczęłam nią szarpać. To wszystko na nic. Utknęłam tu na dobre. Stojąc tak zrezygnowana, w końcu wypatrzyłam bramę, co nie było łatwe przez warstwę mokrego tuszu do rzęs, tym bardziej, że ona sama łudząco przypominała raczej część ogrodzenia. Szybko podbiegłam do niej i spróbowałam otworzyć. To na nic. Prócz solidnego zamka, były jeszcze kłódki, łańcuchy i taki sam drut kolczasty do góry. Miałam ochotę wrzasnąć tak, aby usłyszał mnie nawet właściciel pola, które znajdowało się tuż za płotem, jednak znając życie deszcz wszystko by zagłuszył. Kopnęłam bramę, przez co się zatrzęsła. Nic poza tym.
Zaczęłam się czuć jeszcze gorzej. Spróbowałam się otulić lepiej bluzą, jednak ta była równie mokra co moja skóra i ruszyłam dalej przed siebie. Wyglądało na to, że nie pozostaje mi nic, jak wrócić do dusznego, hotelopodobnego budynku. Smętnie weszłam do środka i idąc korytarzem, z trudem przypomniałam sobie pokój, w którym były moje rzeczy.
- A to co za straszydło? - przywitał mnie zimny, nieprzyjemny głos. Zorientowałam się, że na środku pomieszczenia stała dziewczyna średniego wzrostu o naprawdę brzydkim kolorze włosów.
- I ty masz czelność mi coś mówić? - zadrwiłam.
- Tak - warknęła. Miała ręce skrzyżowane na piersi i patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam po raz kolejny na nieznajomą.
- A ty co za jedna?
- Anielica z krainy Niewiadomogdzie - zadrwiła. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że akurat ona mówiła po polsku. Pech chciał, że trafiłam na tak tragicznie wyglądającą towarzyszkę. Zmierzyłam spojrzeniem jej zniszczone spodnie, niedbale założoną skórzaną kurtkę i wyjątkowo niestaranny makijaż wykonany tanimi kosmetykami. Nie miałam już nawet siły tego komentować, więc skończyło się na zmarszczeniu nosa. Zrzuciłam z ramion mokrą bluzę i cisnęłam na swoją walizkę.
- Gdzie jest łazienka?
Nastolatka obejrzała się dokoła, zupełnie jakby sama się nad tym zastanawiała. Wywróciłam oczami i otworzyłam inne drzwi, nie będące tymi wyjściowymi, które znajdowały się w pokoju. Bingo. Wyciągnęłam z walizki nową, czarną sukienkę, która ciasno opinała moje ciało, jednocześnie zaznaczając wyraźniej jego walory, kosmetyczkę, suszarkę oraz komplet suchej bielizny. "Anielica" stała zwrócona twarzą do szklanych drzwi prowadzących na balkon i wpatrywała się w padający deszcz. Westchnęłam i poszłam umyć się, włożyć suche rzeczy i nałożyć na nowo makijaż. Patrząc w małe lusterko zobaczyłam jak żałośnie wyglądam. Ciężkie od wody włosy zmieniły się w strąki płasko okalające mój policzek, a przemoczone ubrania przywarły do mojego ciała. O makijażu już nawet nie wspomnę... Miałam ochotę głośno przekląć, ale uznałam to za bezsensowne i dałam sobie spokój.
Kiedy wróciłam do pokoju, dziewczyna wciąż mnie ignorowała. Miała bardzo puszyste i zniszczone włosy. Potrzebowałam dobrej chwili by dojść do wniosku, że oryginalnie musiała być ruda. Na mojej twarzy pojawił się krzywy uśmieszek.
- Ruda, w takim razie może powiesz mi, gdzie jesteśmy?
- Odwal się może, co...? - zaczęła ostro, jednak pod koniec zdania cały zapał z niej uleciał, bo odwróciła się w moją stronę. Uniosłam brew.
- Kogoś mi przypominasz...
- Znaczy?
Wbiła we mnie wzrok szarych oczu, ale nie odpowiedziała.
- Długo jeszcze mam czekać, aż odpowiesz?
Potrząsnęła głową.
- Już nieważne.
Prychnęłam z dezaprobatą. Odwróciłam się na pięcie i ponownie powędrowałam do drzwi wyjściowych.
- Zamierzasz ode mnie uciec? - zapytała z lekkim wyrzutem. Nie odpowiedziałam, uważając to za największą oczywistość i trzasnęłam drzwiami. Następnie ponownie ruszyłam korytarzem i skierowałam się w dół schodów. Skoro ten maluch tam poszedł, znając życie kogoś tam spotkam. Nie zamierzałam ani chwili dłużej tkwić w niewiedzy, gdzie się w ogóle znalazłam i dlaczego.
Wciąż rozzłoszczona idiotyzmem rudej, niespodziewanie usłyszałam wyjątkowo urokliwą melodię rozbrzmiewającą w tej części budynku... Bez problemu rozpoznałam akordeon. Nie znałam jednak ani tytułu utworu, ani nie kojarzyłam z żadnym wykonawcą. Jako, że moje życie już od dziecka wiązałam z muzyką, natychmiast skierowałam się w kierunku jej źródła. Z bijącym sercem spostrzegłam, że nigdzie nie było głośników, więc zapewne rzeczywiście grane było na żywo. W końcu odnalazłam mężczyznę w średnim wieku siedzącego na krześle i podpierającym na kolanie ciężki instrument. Zdawał się być całkowicie pochłonięty tym, co robił. Zafascynowana patrzyłam jak sprawnie przebiega palcami po wszystkich przyciskach i raz po raz napełnia miech powietrzem. Chyba nawet mnie nie zauważył. Widać było od razu, że nie zajmował się muzyką od dziś. Stałam tak kilka metrów od niego i wsłuchiwałam się w utwór, aż nie skończył i nie podniósł na mnie wzroku. Odchrząknął i nieco speszony się odezwał:
- Słucham?
- Co to za utwór?
Uśmiechnął się delikatnie. Zdawał się być niezwykle zadowolony tym, że ktoś był tak samo zainteresowany jego pasją, jak on. Może po prostu odetchnął w duchu na świadomość, że nie chcę mu przerywać.
- Sam go napisałem.
Uniosłam brwi. Taką harmonię mało kto potrafi osiągnąć. Nawet ja. Musi mieć niebywały słuch muzyczny. Przyjrzałam się uważniej mężczyźnie. Jego pogodną twarz pokrywały pojedyncze zmarszczki, a średniej długości ciemne włosy przeplatane były srebrnymi nićmi starości oraz związane w kucyk. Miał spokojne, delikatnie niebieskie oczy. Jego dłonie były sfatygowane latami pracy, ale mimo to można było w nich poznać doświadczonego muzyka. Może każdy, kto tutaj trafił jest niezwykle uzdolniony w jakiś dziedzinach?
- Tworzysz całkowicie sam?
Skinął głową. Uśmiech nie znikał z jego sympatycznej twarzy. Choć z reguły nie pałam miłością do poczciwych ludzi, ten jednak zdawał się być inny. Wolałam raczej obecność młodych, żywiołowych osób, które chciały na każdym kroku uświadamiać mi to, jak bardzo utalentowana i zdolna jestem.
- Niesamowite - pochwaliłam go, choć nie zwykłam była tego robić. 
- Ty też grasz?
- Niewiele... co prawda umiem na gitarze elektrycznej, ale wolę śpiewać.
Z nostalgią pokiwał głową.
- Możesz zagrać coś jeszcze? - poprosiłam.
Nie musiałam mówić tego dwa razy. Zastanawiał się raptem moment, który ze swoich utworów teraz zagrać i przystąpił do działania. Z wrażenia aż usiadłam na krześle stojącym metr od niego i wpatrywałam się w to, jak gra. Zrobiło mi się trochę głupio. On to robił dla czystej przyjemności... ja dla pieniędzy i sławy. Poza tym moja muzyka w porównaniu do tej jego była totalnym dnem, które się sprzedaje.
Nagle w mojej głowie pojawiła się wizja tekstu. Wpasowywała się idealnie w każdy dźwięk i musiała współgrać. Zaczęłam sobie cicho nucić pod nosem i dopasowywać słowa. Im dłużej trwał utwór, tym coraz lepszy plan miałam. Kimkolwiek jest ten człowiek, cholernie mnie inspiruje. Kiedy skończył, od razu zerwałam się z krzesełka i stanęłam tuż przed nim. Posłał mi pytające spojrzenie.
- Chciałbyś może zagrać kiedyś wraz z zespołem "Stars"?
Na oko czterdziestoletni mężczyzna zamyślił się, aż w końcu niepewnie spytał:
- To jakiś nowy zespół, tak?
Przez chwilę stałam w osłupieniu. Czy on właśnie pytał, czym jest jeden z najpopularniejszych zespołów na świecie?! W duchu się jednak nieco uspokoiłam, bo w końcu facet jest starszej daty.
- Tak, oczywiście. Jestem wokalistką i jednocześnie jego założycielką. Gramy rock, metal, hard metal, trochę popu...
- Metal? - przerwał mi - To zdecydowanie nie moje klimaty.
- Przecież możemy nagrać jedną płytę w całkiem innym - powiedziałam szybko - Reszta dziewczyn będzie zachwycona tym pomysłem.
- Nie jestem jakoś przekonany - zmartwił się.
- Zobaczy pan, będzie świetnie - zachęcałam - Mam nawet pomysł na tekst!
- Naprawdę? - zapytał szczerze zaskoczony, na co ja skinęłam głową - W takim razie... dlaczego by nie spróbować?
- W takim razie pójdę po jakiś notatnik, zanotuję tekst i melodie - oznajmiłam. Mężczyzna przytaknął i pozwolił mi pobiec z powrotem do pokoju. Kiedy wróciłam, spostrzegłam, że jego już nie było. W pierwszej chwili sądziłam, że zwyczajnie pomyliłam miejsca, ale okazało się to być nieprawdą.
Gdzie jest w takim razie akordeonista?

 ****************************************** 
Antoni
- Czy mógłbym złożyć wizytę w sali numer czterdzieści dwa?
Sekretarka zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem i zaczęła przeglądać plik papierów. Zestresowany zaciskałem dłonie na szelkach plecaka.
- Pana imię i nazwisko?
- Antoni Szafruga.
- Jest pan rodziną pacjentki?
Po chwili namysłu pokręciłem przecząco głową.
- Nie znam jej, ale to właśnie ja zawiadomiłem, że jest ranna... Bardzo panią proszę. Choć ten jeden raz! - błagałem odrobinę płaczliwym tonem. Rozpaczliwie chciałem zobaczyć jej iście anielską buzię. Sekretarka zmierzyła mnie spojrzeniem, na co uśmiechnąłem się szeroko, jednak niepokój wypełniał moją duszę. To się nie może udać. Odeśle mnie z kwitkiem. Sięgnęła po telefon i wybrała jakiś numer. Stałem jeszcze przez chwilę i czekałem aż skończy. W końcu odłożyła słuchawkę i zapytała:
- Dotrzesz sam?
Moje serce wywróciło fikołka. Pokiwałem głową. Już miałem ruszyć, kiedy przygruba sekretarka wstała zza biurka, z hałasem odsuwając jednocześnie drewniane krzesło, na którym siedziała.
- W zamian powiedz mi, proszę, jak ta pacjentka się nazywa.
Zrobiło mi się gorąco. Musiałem szybko coś wymyślić... to ode mnie zależy, czy wyrzuci mnie na zbity pysk. To zawsze mogła być jakaś próba.
- Dorota Król - wymamrotałem. Kobieta usiadła i coś zanotowała. Jeszcze przez chwilę sądziłem, że zapyta o coś jeszcze, ale zaczęła wlepiać spojrzenie w ekran komputera. To chyba znak, abym się ruszył, więc tak właśnie zrobiłem. To aż niemożliwe, aby poszło tak łatwo. W duchu zacząłem przeklinać funkcjonowanie polskich szpitali. Kto ich zatrudnił i dlaczego nie zwolnił? To, że wpuścili na wizytę obcego to raz, a dwa, że zapytali go o nazwisko pacjentki i bez sprawdzenia jego prawdziwości uwierzyli mu na słowo. Szczerze wątpiłem, abym miał rację, tym bardziej, że tajemnicza dziewczyna z lasu (o ile można było to nazwać lasem) nie wyglądała mi na kogoś, kto by rozgłaszał to, kim jest.
W końcu stanąłem przed salą z numerem czterdzieści dwa. Wiedziałem, że ona tam właśnie się znajduje, bo uczestniczyłem we wczorajszej akcji. Drzwi były przymknięte, więc lekko je popchnąłem. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Na przeciwko mnie, tuż pod oknem stało łóżko, na którym leżała kobieta, którą nazwałem Dorotą. Jej kruczoczarne włosy rozsypane były na poduszce, a ich kolor ocieplany był słońcem padającym przez okno, w które uparcie się wpatrywała.
- Cześć... Jak tam? Lepiej się czujesz? - zagadałem nieśmiało. Stałem nadal w sporej odległości od łóżka. Chciałem uniknąć powtórki z dnia poprzedniego. Dwa największe zadrapania na twarzy musiałem zakleić plastrami, przez co wyglądałem jeszcze bardziej idiotycznie niż zwykle. Nieznajoma zwróciła w moją stronę twarz. Wyglądała na trochę znudzoną moim widokiem.
- Idź stąd. Zostaw mnie w spokoju - syknęła, badając mnie spojrzeniem. Jej wzrok zatrzymał się na tatuażu na mojej prawej ręce. Mięśnie jej zelżały.
- Podejdź tu... i pokaż ramię.
Zmarszczyłem brwi, ale bez słowa protestu wykonałem polecenie. Zaczęła oglądać misterne wzory i przebiegać po nich palcami.
- No proszę... Strażnik - wymamrotała.
- Że co?
Dorota puściła moją rękę i spojrzała mi głęboko w oczy. Uśmiechnąłem się niepewnie, nie do końca wiedząc, czego mam się po niej spodziewać. Naprawdę robiło się dziwnie.
- Chodzi o ten tatuaż...? To bardziej takie znamię, mój brat ma identyczny...
- Wykazywałeś dotąd jakieś zdolności magiczne?
- Co?
Wywróciła oczami i ponowiła pytanie.
- Chyba nadal nie bardzo rozumiem.
Prychnęła, po czym... wstała z łóżka. Miała piżamę tak krótką, że zauważyłem zszytą ranę. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu za razem Dorota bez najmniejszego problemu przecięła szwy przejeżdżając po nich paznokciem. Zrobiło mi się trochę słabo, gdy zobaczyłem zżółkłą ranę pokrytą grubą warstwą ropy. Nigdzie nie widziałem mięśni ani krwi, a skóra pod zaschniętą substancją wyglądała na zaognioną. Była również dużo płytsza niż kilka godzin temu. Tak zdecydowanie nie powinna goić się rana.
- Przypomnij mi... masz brata, tak?
- No tak...
- Młodszego czy starszego?
- Jesteśmy bliźniakami - powiedziałem, nie do końca wiedząc, czy dobrze postępuję - ale to on jest odrobinę młodszy.
- Rozumiem, że znamię pojawiło się w tym samym okresie?
- Mniej więcej... tak dokładnie to nie wiem - urwałem - Na co ci takie informacje? Przecież nawet nas nie znasz.
Ona tylko zaczęła wpatrywać się w pustą ścianę, jakby dostrzegła tam coś interesującego. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Wasz ojciec nie żyje - stwierdziła, jak gdyby nigdy nic. Popatrzyłem na nią podejrzliwie. Teraz prócz piękna widziałem w niej przede wszystkim zagrożenie. Wygadywała jakieś niestworzone rzeczy.
- Słuchaj... Jeśli naprawdę chcesz tak bardzo się mnie pozbyć, to przestać próbować mnie zastraszać. Wystarczy powiedzieć, a ja wyjdę i...
- Czym? Tym, że wiem, więcej niż przeciętny człowiek? Czy tym, że mówię prawdę? - wbiła we mnie chłodne spojrzenie zielonych oczu. Nie odpowiedziałem. - To, czy mi wierzysz zależy wyłącznie od ciebie. Jesteś jednym ze Strażników, więc nawet nie mam jak cię obronić przed tym, co cię spotka. - Zamknęła oczy i stała tak przez chwilę w olbrzymim skupieniu - Przekaż później innym, których poznasz, że wasz przywódca nie ma racji. Że to właśnie on jest prawdziwym problemem.
Po czym pstryknęła palcami i zniknęła.
To zdecydowanie nie było normalne. 
  ****************************************** 
Antonina
Siedziałam sama, walcząc z własnymi myślami jeszcze przez dobre kilkanaście minut. Ostatnio działo się zdecydowanie zbyt wiele. Ukryłam twarz w dłoniach. Kurwa, i co ja teraz zrobię? Utkwiłam tu z dziewczyną będącą piosenkarką, która jest tak bardzo zarozumiała, jak dotychczas podejrzewałam. I jeszcze Rias... Nie mogę przestać o tym myśleć. Jej brat wczoraj nie wrócił na noc do domu. Rozpoczęły się poszukiwania do których i ona dołączyła. Milczała przez cały wczorajszy i dzisiejszy dzień. Dostałam wieczorem tylko jedną, jedyną wiadomość:
Whare are my children?
To mogła być jej mama, która niczego nie wiedziała o naszej przyjaźni. Mogła zacząć przeglądać komputer Rias i natrafić tam na okno Gadu-Gadu, do którego była zawsze zalogowana. Cały czas się do niej dobijałam, więc nic dziwnego, że to zwróciło jej uwagę. Nie ma pojęcia, kim jestem, więc mogła pomyśleć, że to ja jestem porywaczem i nasłać na mnie policję... Choć właściwie nie do końca wiedziałam, jak to działa, bo Kanada jakby nie patrzeć była daleko od Polski... ale jej mama nie zdawała sobie o tym sprawy.
Po raz kolejny spojrzałam na siniaki prześwitujące przez dziurawe jeansy. Dwa dni temu całą noc spędziłam w lesie. Za bardzo bałam się wracać do domu. Kiedy się ocknęłam, nad lasem wisiała mgła. Początkowo sądziłam, że to tylko sen, jednak doskwierające mi zimno dawało mi znak, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Z cichą nadzieją, że to skutek uboczny palenia, a atak na mój dom był zwykłym widzeniem, postanowiłam jednak obrać kierunek domu. Kiedy wróciłam i zerknęłam do piwnicy ujrzałam to, czego zdecydowanie wolałam nie widzieć. Nad ciałem mojej mamy latało stado much. Z trzaskiem zamknęłam dziurawe drzwi i pobiegłam do łazienki. Siedziałam na zamkniętej klapie kibla i kołysałam się w przód i w tył przez dobrą godzinę, aż w końcu zdecydowałam się wziąć prysznic, próbując zapomnieć o tym, że mam zwłoki w piwnicy. Byłam w końcu cała brudna.
Kiedy weszłam na górę, do swojego pokoju, spostrzegłam, wiadomość Rias. Napisała, że jej brat zaginął i poszła go szukać. Już więcej nie dostałam od niej oznak życia. Znowu zachciało mi się płakać, choć wiedziałam, że jestem zbyt twarda, by to zrobić. Gdziekolwiek jestem, prawdopodobne zdawało się, że jestem teraz pod stałą obserwacją chociażby Stelli. Muszę chociaż udawać twardą. Wzięłam wdech i wstałam. Wszystkie kończyny miałam niezwykle roztrzęsione. Targało mną przerażenie. Wiedziałam, że jeśli szybko nie zorientuję się, co się dzieje i ze mną i z Rias, nie wytrzymam i strzelę sobie w łeb. Jeśli nie znajdę pistoletu, najwyżej spróbuję innego sposobu popełnienie samobójstwa.
Wyjrzałam przez okno. Wciąż lało. Zobaczyłam wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym. Brakowało jeszcze tylko krat w oknach... może to swego rodzaju ośrodek psychiatryczny? Nie... przecież wtedy nie pozwoliliby Stelli wyjść... Może zwyczajnie ją również sobie uroiłam? Skierowałam wzrok w kierunku jej torby i lekko ją kopnęłam. Nie zniknęła. Może przesadzam? Może wcale nie jest aż tak źle?
Ubrałam swoje ciężkie, mocno zniszczone glany i powoli skierowałam się do drzwi. Otworzyłam je, a moim oczom ukazał się korytarz. Zadrżałam lekko. Był znacznie ładniejszy, niż nasz pokój. Zdecydowanie bardziej zadbany. Ostrożnie wyszłam na korytarz i zaczęłam poprawiać włosy. Rozglądałam się dookoła, próbując się zorientować, co się stało i dlaczego tutaj jestem. W końcu dostrzegłam kogoś, kto stał piętro niżej, a dokładnie w holu i patrzył przez przezroczyste drzwi, zapewne będące głównymi. Szybko do niego zbiegłam. Był trochę niższy ode mnie i miał kruczoczarne włosy.
- Em... cześć - powiedziałam swoim typowym, burkliwym tonem - Wiesz może gdzie jesteśmy?
Odwrócił się w moją stronę. Mój puls w jednej chwili przyspieszył. Azjata. Lub Azjatka. Miał nienaganną, perłową cerę i lśniące, zielone oczy częściowo przykryte grzywką. Ubrany był w szarą bluzę i najzwyklejsze jeansy, które były trochę na niego za duże.
- No - odpowiedział po angielsku. Uniosłam brwi.
- Rozumiesz, co do ciebie mówię?
- No - również odpowiedział po angielsku i odwrócił się z powrotem w stronę drzwi. Ja również skierowałam tam wzrok. Płot, pole... nic poza tym. Na co on tak patrzył?
- Nie odpowiesz mi w końcu inaczej, prawda?
Milczał. Miałam niejasne wrażenie, że tak naprawdę nie chciał mnie zbyć powtarzając w kółko jeden wyraz, a w rzeczywistości faktycznie rozumiał każde słowo, które do niego wypowiadałam. Próbowałam mówić do niego jeszcze kilka razy, ale wyciągnął z kieszeni odtwarzacz mp3, słuchawki i zaczął słuchać muzyki. Stojąc obok bez problemu zorientowałam się, że był to dubstep. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, po czym z cichym westchnięciem skręciłam w jeden z korytarzy. Starałam się zapamiętać wszystkie cechy szczególne mijanych miejsc, by później odnaleźć drogę do pokoju, w którym miałam rzeczy. Włożyłam ręce do kieszeni spodni i starałam się patrzeć bez entuzjazmu na wszystko, co mijałam. W końcu mijając już którąś z kolei grupkę znajomych gawędzących w różnych językach świata, dostrzegłam kobietę, która... rozmawiała przez telefon. Stała w jakimś pomieszczeniu z dużym, dębowym biurkiem i ściskała w drugiej ręce dużą, złotą klatkę, w którym spokojnie siedział sobie kanarek.
- Przepraszam bardzo, ale musimy mieć to już na jutro! Wtedy przybędą wszyscy pozostali uczniowie i trzeba będzie rozpocząć szkolenie! Nie interesują mnie żadne "ale"! Ma być dokładnie tak, jak powiedziałam!
Oparłam się o ramę drzwi. Fakt faktem nie powinno się wtrącać do cudzego życia, ale zdawała się być dość intrygująca choćby z racji tego, że jako jedyna posiadała tu komórkę, miała zwierzątko i w dodatku pomieszczenie do niej należące było najlepiej wyposażonym spośród wszystkich, do których miałam okazję zajrzeć. Zagadanie do niej również byłoby bardzo w porządku choćby z tego powodu, że byłam teraz wredną Alvarą. Kiedy tylko rozłączyła się, ja postanowiłam dać o sobie znać słowami:
- I co, Różotko? Już się nagadałaś?
Kobieta o wiśniowych włosach średniej długości z lekkim przestrachem obróciła się w moją stronę. Przycisnęła do piersi telefon. Ku mojemu zaskoczeniu jej twarz wyglądała nieco staro. Wszyscy, których do tej pory mijałam wyglądali albo na nastolatków, albo na młodych dorosłych. Zaskoczenie na jej twarzy w jednej chwili zmieniło się w złość.
- Moja droga, powinnaś w tej chwili wyjść stąd. Nie mają tutaj dostępu żadni uczniowie.
Na znak, że nie zamierzam się stąd ruszyć, nastąpiłam jedną nogą na brązową wykładzinę w jej biurze.
- Nawet o tym nie myśl. Nie ruszę się stąd, póki nie dowiem się, co to za miejsce.
Zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem.
- Jutro rano odbędzie się apel. Tam o wszystkim się zorientujecie.
- Och, wielka szkoda, bo jestem strasznie niecierpliwa... - zadrwiłam. - Mów teraz.
- Jestem dyrektorką tej szkoły. Proszę natychmiast stąd wymaszerować, inaczej nie skończy się to dla ciebie dobrze.
Rzuciłam jej nienawistne spojrzenie. Aha, czyli jednak była to dyrektorka jakiejś uczelni, a ja wcale nie trafiłam do ośrodka psychiatrycznego... jakby dłużej się nad tym zastanowić, to faktycznie miało trochę sensu. Tylko według czego byliśmy tu przydzielani? Według tego, kto przeżył w swoim życiu jakąś tragedię? Ale z drugiej strony skąd mieliby niby o tym wiedzieć, że w moim domu zdarzyło się coś, co stanowczo do normalnych wypadków nie należało?
- W takim razie chciałabym wiedzieć tylko, co to za szkoła.
- Szkoła Magii. Wystarczy?
Zmarszczyłam brwi. Czy ona sobie ze mnie drwiła? Na mojej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.
- A więc to tak... prawdy nie powiesz, bylebym sobie poszła? Jasne, w porządku, niech ci będzie. Przyszykuj się, że będziesz miała tutaj trudne życie - pogroziłam, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Kanarek zaczął śpiewać. Im dalej byłam od biura, tym słabiej słyszałam śpiew. Idąc tak i przyglądając się młodym, stojącym po drodze, dostrzegłam, że znaczna ich część miała na ramionach dziwne, czarno-niebieskie znamiona. Im dłużej się im przyglądałam, tym dostrzegałam więcej zależności. Dziewczyny miały je na lewym, a chłopacy na prawym. Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze. Zdecydowanie nie był to zbieg okoliczności. Tyle osób nie mogło sobie sprawić takich samych tatuaży. A co jeśli ona mówiła prawdę, a zjawiska paranormalne rzeczywiście mogą mieć miejsce w prawdziwym świecie? Z nadmiaru rozmyślań, zawróciło mi się w głowie. Przytrzymałam się ściany.
- Are you ok? - zapytał jakiś ciemnoskóry chłopak w kwiecistej koszuli.
- Um... Yeah - mruknęłam, jednak dalej trzymałam się ściany.
- You want a water?
- Yes, please...
Wskazał mi najbliżej stojące krzesło i gdzieś poszedł. Wrócił po około dwóch minutach i wręczył mi szklankę wody.
- Here you are - uśmiechnął się przyjacielsko.
- Thanks...
Strasznie trzęsły mi się ręce, więc o mało się nie oblałam. Dopiero pijąc zauważyłam, jak spragniona byłam. Później Paulo wyjaśnił mi, gdzie jest stołówka, gdzie mogę regularnie chodzić po jedzenie i picie, bo inaczej mogę się pochorować. Dopiero kiedy wrócił do rozmowy ze swoją dziewczyną, a ja siedziałam ściskając szklankę wody doszłam do wniosku, że ostatni posiłek zjadłam w piątek... Przez to wszystko w ogóle nie zwracałam uwagi na głód. Kiedy stwierdziłam, że mam już dość siły, by wstać i odnieść szklankę i poprosić o coś do jedzenia, skierowałam się w miejsce wskazane przez chłopaka.
Kiedy tylko minęłam próg pomieszczenia, do moich uszu dobiegły rozmowy wielu ludzi. Tutaj właśnie zgromadziło się na oko sto osób... Najwidoczniej była to pora obiadowa. Ustawiłam się w kolejce do okienka i badałam spojrzeniem pomieszczenie. Głupio czułam się z tym, że byłam tutaj sama i nie bardzo miałam z kim porozmawiać. Jedyną osobą, która wzbudziła moją sympatię był Paulo, jednak on miał już kilku znajomych i dziewczynę. Gdybym dołączyła się do ich grupy, mogłoby to być ciut niewygodne... Nawet już nie pamiętałam, w którym pokoju mieszkał.
Na obiad była kasza z gęstym, ciemnym sosem i buraczki oraz kawałki drobno pokrojonego mięsa. Usiadłam przy rozchwianym, pomarańczowym stole i zabrałam się za jedzenie. Z braku innych wolnych miejsc dosiadło się do mnie kilka osób, ale traktowało mnie jak powietrze. Ja rzucałam im tylko wściekłe spojrzenia. Udawanie bad girl bez całej obstawy było trudne i... cóż, może trochę głupie. Kończąc posiłek wypatrzyłam Stellę, która już żywo rozmawiała z ludźmi przy innym stoliku. Ciągnęło do niej tyle osób, że niektórzy, którzy chcieli z nią wymienić choć słowo stali dookoła niej i potakiwali. Wszyscy się wesoło śmiali. Świetnie. Nawet taka suka radziła sobie lepiej ode mnie. Zapałałam do niej jeszcze większą nienawiścią. Jeszcze jej pokażę, że to ja tutaj rządzę. Nie zdzierżyłabym tego, gdyby kierowała całym naszym pokojem, szczególnie, że pewnie dołączy do nas więcej osób.
  ******************************************   
Janina
Usiadłam na łóżku. Bolała mnie głowa. Gdzie ja jestem? Rozejrzałam się po pokoju i ujrzałam... blondynkę siedzącą na krześle, która opierała się łokciem o parapet i wpatrywała w padający deszcz.
- Em... przepraszam? - zaczęłam niepewna. Nieznajoma zwróciła w moją stronę twarz z szeroko otwartymi, przerażonymi oczyma. - Gdzie jestem?
- N-nie wiem - wydukała cichym, nieco dziecięcym głosikiem. Ponownie zaczęła się wpatrywać w deszcz stukający o okno. Zbadałam spojrzeniem pokój. Ściany były gładko białe, podobnie jak podłoga, łóżka, stół czy krzesła. Szybko przeliczyłam ilość miejsc. Pięć. Niemalże każde łóżko lub jego okolice wyglądały tak, jakby były już przez kogoś zarezerwowane... prócz jednego. Wypuściłam z płuc powietrze i wstałam. Kiedy chciałam podejść do zapewne nowej współlokatorki, potknęłam się o torbę leżącą na ziemi. Omal nie upadłam. Dziewczyna popatrzyła na mnie z przestrachem. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Nic... się nie stało - powiedziałam, czując, że robię się cała czerwona. Popatrzyłam na walizę, o którą się potknęłam. Ułamane kółko, ubrudzony i zdarty czarny materiał... musiała być moja.
- Jestem Ania - odezwała się, kiedy masowałam zbolały palec u nogi.
- Ja Janka - odpowiedziałam, próbując rozruszać stopę.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - pisnęła ledwo słyszalnie.
- Tak, tak - mruknęłam, jednak nadal się krzywiłam.
- To ośrodek psychiatryczny? - zapytała całkowicie poważnie. Zamarłam.
- Co?
- Czy to...
- Dobrze, zrozumiałam... ale: co?
Patrzyła na mnie kompletnie bez zrozumienia. Westchnęłam, jakby zapytała o rzecz wyjątkowo banalną i oczywistą.
- Skąd masz takie przeczucie?
Milczała. Patrzyła na mnie cały czas zdezorientowanym spojrzeniem, jakby zastanawiała się, jak poprzeć swoją tezę. Wywróciłam oczami i przykucnęłam przy walizce. Zaczęłam wygrzebywać z niej zmięte rzeczy. Sama bym się spakowała? Kiedy? W torbie panował niesamowity chaos, zupełnie jakby osoba, która się tym zajęła bardzo się spieszyła. Kiedy wyrzucałam kolejne bluzki i spodnie na zapewne moje nowe łóżko, usłyszałyśmy trzask drzwi.
- Co wyście za jedne?
Głos był mi dziwnie znajomy. Obejrzałam się za siebie... i zobaczyłam osobę, która zdecydowanie w tej chwili nie była wcale potrzebna.
- O kurwa - przeklęła, kiedy tylko mnie rozpoznała. Ania z przerażeniem spoglądała to na mnie, to na nią. - Co ty tutaj do jasnej cholery robisz?!
Wściekła podeszła bliżej i chwyciła mnie za bluzkę. Pociągnęła w górę. Poczułam, że serce łomocze w mojej piersi jak oszalałe. Naprawdę nie sądziłam, że posunie się do agresji również fizycznej.
- Też chciałabym wiedzieć! - Mój głos zabrzmiał dziwnie żałośnie.
- To najwyższa pora się dowiedzieć - Syknęła, puszczając moje ubranie. Upadłam na walizkę. Prychnęła. Zerknęłam na Anię. Patrzyła w moim kierunku z najprawdziwszym w świecie przestrachem. Była cała roztrzęsiona. Denerwowała się bardziej, niż ja. Nabrałam ochoty, by do niej podejść i powiedzieć, że nic jej nie grozi. Szczególnie, że wyglądała na zdecydowanie młodszą ode mnie. Wygrzebałam się z walizki. Znowu odezwał się silny ból głowy. Zaczęłam marzyć w duchu o jakichś tabletkach przeciwbólowych, ale domyślałam się, że takowych nie posiadam.
- Tosia! - krzyknęłam, kiedy ta chciała wejść do łazienki.
- Nie nazywaj mnie tak - warknęła, zaciskając palce na drewnianej ramie drzwi.
- Dobrze, Antonino - podkreśliłam mocniej drugie słowo - Wiesz może gdzie jesteśmy?
- W czarnej dupie.
Po czym trzasnęła za sobą drzwiami. Spojrzałam po raz kolejny na Anię. Ku mojemu zaskoczeniu młoda cicho łkała. Podeszłam bliżej.
- Co się stało? Aż tak cię przestraszyła? Nie może być tak groźna, jak ci się wydaje...
- Nie macie się kłócić! - wykrztusiła przez łzy - Kłótnie nigdy nie prowadzą do niczego dobrego!
Zaniemówiłam. Niby miała rację, ale nie całkiem pojmowałam sens tego, dlaczego mi o tym mówi. Jakaś trauma? Złe wspomnienia? Chwyciłam jej palce i zacisnęłam na nich swoją dłoń. Były wilgotne od potu.
- Jasne. Postaram się z nią później na spokojnie pogadać. Nie będzie łatwo, ale dam z siebie wszystko.
Pokiwała szybko głową. Miała wory pod zaczerwienionymi oczami, a policzki były mocno zapuchnięte. Zmartwiłam się jeszcze bardziej. Nie wyglądała najlepiej. Zupełnie jakby płakała już od wielu godzin. Zakaszlała.
- Chcesz coś do picia? Mogę kogoś poszukać...
- Nie zostawiaj mnie z nią - poprosiła, podnosząc na mnie wzrok. Miała całkiem ładne, szarozielone oczy.
- Jasne - odparłam. Wstała z krzesła i dała się zaprowadzić na korytarz. Był ładnie zaaranżowany i przestronny. Żadnej żywej duszy. Zdecydowałyśmy się zejść po schodach. Kiedy trafiłyśmy na hol i przyglądałyśmy się tablicy ogłoszeń, która wyglądała jak stek najzwyklejszych w świecie bzdur, postanowiłam zapytać:
- Ile tak właściwie masz lat?
- Piętnaście... a ty?
- Szesnaście, ale za niedługo mam urodziny - Zrobiłam pauzę - Dzielą nas tylko dwa lata. Sądziłam, że trochę więcej.
- Kiedy masz urodziny? - zapytała, ignorując drugą uwagę. Nawet nie chciałam pytać, dlaczego chce to wiedzieć.
- Osiemnastego lipca.
- To wszystkiego najlepszego - powiedziała cichutko. Zmarszczyłam brwi. Przecież była połowa czerwca.
- Dzięki... Stołówka powinna być tutaj - zmieniłam temat, pokazując palcem na jedno z pomieszczeń zaznaczonych na mapce budynku. Ania tylko skinęła głową i już wędrowała we wskazanym przeze mnie kierunku. Szybkim krokiem ruszyłam za nią. Miałam nadzieję, że miała lepszą orientację w terenie, niż ja.
Już po chwili weszłyśmy do obszernej sali, w której dostrzegłyśmy kilku ciemnoskórych nastolatków. Zamarłam. Poczułam się naprawdę nieswojo. Chciałam spojrzeć na Anię, ale... już jej nie było.
- Anka?
Rozglądałam się dookoła. Jeszcze przed chwilą tutaj była!
- Anka!
Wyjrzałam za drzwi stołówki. Ania kucała, opierając się plecami o ścianę i trzymała się za głowę.
- Ania, wszystko w porządku? - zaniepokojona dotknęłam jej ramienia. Odsunęła się ode mnie. Płakała. - Jeśli mi nie powiesz, nie będę wiedziała co robić.
- On... chce... mnie zniszczyć - wykrztusiła. Nic z tego nie rozumiałam.
- Jaki "on"? Co się dzieje?
Na to już nie odpowiedziała, bo zaczęła płakać naprawdę głośno. Roztrzęsionymi rękami zaczęłam przetrzepywać kieszenie w poszukiwaniu chusteczki. Korytarzem przechodziło akurat kilku uczniów, którzy rzucali nam zainteresowane spojrzenia, jednak nikt nie zamierzał mi pomóc. Ukucnęłam tuż obok niej, próbując ją uspokoić. Wszystko na nic. Od zawsze nie byłam najlepsza w pocieszaniu. Nawet nie miałam durnej chustki do nosa.
- Masz.
Spojrzałam w kierunku źródła głosu. Przed nami zatrzymała się śliczna dziewczynka z długimi blond włosami, ubrana w ozdobną pastelową sukienkę z różnorakimi wstążeczkami i koronkami. Trzymała w dłoni paczkę chusteczek. Westchnęłam z wdzięcznością i wzięłam podarek.
- Dziękujemy.
Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła z białej, wełnianej torebki torebkę żelków, którą otworzyła i zaczęła zjadać zawartość. Ja w tym czasie wręczyłam Ani chusteczki, które i tak nerwowo zduszała w ręce, nie mogąc się nawet otrzeć.
- Jutro rano jest apel. Nie mogę się już doczekać - powiedziała radosna nieznajoma, delikatnie kiwając się na piętach.
- Jaki znowu apel? - zapytałam zmęczonym głosem.
- Gdzie nam wyjaśnią, gdzie mamy lekcje, kto z kim jest przydzielony do klasy... - Mówiła z pełnymi ustami. Uniosłam brwi. Ona w to wierzyła? Kiedy dostrzegła moje wahanie, zaczęła mi się przyglądać z większym zaciekawieniem. Gdy spojrzałam jej prosto w oczy, przeszły mnie ciarki i spuściłam wzrok. Było w nich coś dziwnie znajomego i za razem groźnego. Choć zdawała się być optymistycznie nastawiona do świata, to mimo wszystko... jej spojrzenie przyprawiało o ból głowy.
- Jasne - mruknęłam prawie niesłyszalnie.
- No i jutro nad ranem mają do nas dołączyć ostatni, najtrudniejsi do sprowadzenia uczniowie.
W tym momencie przestałam już jej słuchać, bo całą swoją uwagę skupiłam na Ani, która już stopniowo zaczęła się uspokajać i wydmuchała nos. W końcu dziewczynka w pastelowej sukience znudziła się mówieniem do ściany, więc odeszła.
***
Kiedy wróciłyśmy do pokoju, zastał nas niespodziewany widok. O ile nastawiłam się już na widok Antoniny leżącej bokiem na łóżku, tak obecność drugiej z dziewczyn zdecydowanie niemalże zwaliła mnie z nóg. Potrzebowałam dobrej chwili, by się pozbierać i odezwać.
- C-cześć...
Ciemnowłosa podniosła wzrok znad odtwarzacza muzyki, jednak nie ściągnęła słuchawek. Patrzyła na mnie kompletnie bez zainteresowania. Już sam jej wzrok jadowicie zielonych oczu przytłaczał moją nijaką postać. Nawet z takiej odległości dało się wyczuć jej aurę autorytetu. To nie mógł być nikt inny, jak tylko sama Stella Fire. Zrobiło mi się słabo.
- Stella?
Furknęła coś pod nosem, ale skinęła głową, zsunęła słuchawki i zmieniła pozycję z leżącej na siedzącą.
- Jestem Janka i jestem twoją wielką fanką... Matko, nie wierzę w to, że tutaj jesteś! - wykrzyknęłam, czując rosnące podekscytowanie. Kątem oka dostrzegłam, że Ania spoglądała to na mnie, to na Stellę, nie do końca mając pewność, co może w tym wypadku zrobić. Szybkim krokiem zbliżyłam się do piosenkarki. - Kocham twoje piosenki! Naprawdę! Mam w domu wszystkie płyty!
- Wszystkie? - zmarszczyła nos.
- Wszystkie!
Mruknęła coś pod nosem, po czym zapytała:
- Która jest twoją ulubioną?
- "Gwiazda". Te wszystkie utwory są tak... fantastyczne, że brak mi po prostu słów. I tekst, i muzyka...
Przerwałam, widząc nienawiść w jej oczach. Wyglądała tak, jakby miała ochotę mnie uderzyć.
- To NAJGORSZY album, jaki kiedykolwiek stworzyliśmy.
- Dlaczego? Przecież to był twój debiut...
Prychnęła, po czym wstała z łóżka i zwyczajnie wyszła z pokoju, rzucając jakieś obelgi w moim kierunku. Spojrzałam na Annę, ale ona również zdawała się nie rozumieć jej zachowania.
- Wreszcie sobie poszła - skomentowała Tosia, wciąż leżąc bokiem na łóżku.
- Czy ty musisz wszystkich tak nienawidzić?! - wyrwało mi się.
- Tak, muszę - zaśmiała się lekko.
- Nawet nie wiesz, przez co ostatnio musiałam przechodzić! Nikogo z nas nie znasz, a bezczelnie obrażasz! Wiesz co? Jesteś zwykłą kurwą! Naprawdę sądziłam, że cokolwiek do ciebie dociera! Najwidoczniej nie miałam racji!
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że obiecałam Ani już nie wszczynać kłótni, ale to jakoś samo ze mnie wyszło. Posłałam jej przepraszające spojrzenie, ale już miała załzawione oczy.
- Nie znam was? - zaśmiała się - Mówisz tak, zakładając, że znasz mnie doskonale. Nie mogę cię oceniać, ale ty mnie już tak.
Cała trzęsłam się z bólu. Choć nie przeklinała, jej wypowiedzi były przesiąknięte jadem. Była zwykłą rozpieszczoną rudą, której zdawało się, że pozjadała wszystkie rozumy świata i wie cokolwiek o życiu. Ona w końcu nie spotkała nigdy ludożerczej dziewczynki, która widocznie miała na nią chrapkę. Teraz to JA miałam ochotę strzelić jej w pysk, ale zamiast tego kopnęłam walizkę i uwaliłam się na swoim łóżku. Już miałam tego wszystkiego serdecznie dosyć.

Komentarze

  1. OMG. NIESAMOWITE!
    Zwykle nie czytam opowiadań przez internet, ale to jest naprawdę genialne. Wreszcie będę miała co czytać po nocach, choć na dzień dzisiejszy to chyba ostatni rozdział! Czekam na kolejne :3

    PS
    Brak komentarzy nie zawsze oznacza że nikomu nie podoba się twój blog. Po prostu to takie super, że brak słów XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę bardzo, bardzo mi miło, że postanowiłaś napisać tak miły komentarz! Aż dostałam kopa energii do pisania dalej. Postaram się zacząć rozdział 5 dzisiaj, ale nie obiecuję żadnej daty, kiedy pojawi się kolejna część. Po prostu uważnie śledź bloga, a na pewno nie przegapisz. :D

      Usuń

Prześlij komentarz