Rozdział 2 (cz. 3/5)

Zadecydowałam, że póki liczba rozdziałów nie będzie równa moim obietnicom o cotygodniowych częściach, będę je publikować dwa razy w tygodniu. Później znowu wrócę do starego rytmu. Przez pierwsze dwa dni post ten będzie miał właściwą datę publikacji (5 lutego), a później zmienię ją na 8 stycznia. Takie małe oszustwo. A tak poza tym... mam nadzieję, że część ta Was nieco zainteresuje, bo mimo swojej "normalności" również posiada nutę dość nietypowej akcji. Ja już więcej nie zdradzam i po prostu zapraszam do czytania. ;p
Podsumowanie: 11 tys. znaków
*********************************


Krzysztof
- Należy się osiem złotych i dziewięćdziesiąt dziewięć groszy - oznajmiłem, uważnie patrząc na cyfry wyświetlanie na małym ekranie przy kasie. Facet wygrzebał z kieszeni banknot dziesięciozłotowy, po czym podał mi go. Wygrzebałem z przegródek kolejne monety, będącą jego resztą, po czym położyłem na plastikowej półeczce, znajdującej się niemalże na wysokości mojej twarzy. Ten prędko je zgarnął i chwycił zgrzewkę piwa. Odwróciłem się na krześle, oczekując na wydrukowanie się paragonu, a gdy obróciłem się z powrotem, tego już nie było. Zapewne pognał do wyjścia. Jak zwykle. Nikt nie był zainteresowany braniem tego "nic nie znaczącego papierka". Zgniotłem go w dłoni, po czym wrzuciłem do zapełnionego już kosza, postawionego tuż obok moich stóp. Następnie odwróciłem swój zmęczony wzrok w kierunku nastolatki, która niemalże leżała na taśmie, tuż przed dyskutującym małżeństwem z trójką dzieci. Hm... co mógłbym zrobić dziś na obiad? W ogóle co mam w lodówce? Oczami wyobraźni przywołałem obraz mojej wiecznie pustej "spiżarni", w której zwykłem chować stwardniałe masło, zebrane wcześniej warzywa i Bóg wie co jeszcze. Wyglądało na to, że powinienem się zadowolić surówką z marchwi, kiszonych ogórków i...
- Skasujesz mnie? - Z zamyślenia wyrwał mnie uwodzicielski głos długowłosej dziewczyny. W dłoni ściskała szeleszczącą paczkę pełną chrupek.
- Trzy dwadzieścia - powiedziałem krótko, nie przejmując się jej reakcją. Jej twarz wyrażała mieszaninę zaskoczenia i oburzenia. Wyciągnąłem dłoń po jej zakup, by móc go skasować. Nieco rozzłoszczona podniosła się z taśmy i cisnęła paczką na kasę. Ja sprawnie odszukałem kod kreskowy i wbiłem na kasę. Dopiero, gdy ta zapłaciła i ruszyła do wyjścia, uświadomiłem sobie, że przed małżeństwem stał jeszcze jakiś nastolatek. Mógł zawsze się jednak wepchnąć w kolejkę. Małżeństwo nawet tego nie zauważyło. Nadal dyskutowało ze swoimi dziećmi, które mentosy kupią - miętowe czy owocowe. Tym razem nie mówiąc już nic prócz typowego dla sprzedawcy "dzień dobry", zacząłem wbijać kolejne ceny produktów.
- Jesteś fanem Stelli Fire? - zapytał w którejś chwili. Podniosłem na niego głowę, nie mając zielonego pojęcia, co on znowu plecie. Przychodził do supermarketu co średnio dwa dni i zwykle zagadywał, traktując mnie jako swojego rówieśnika, którym już od kilku lat nie byłem. Orientując się, że go nie rozumiem, wskazał na plakat przyklejony do najbliższego filaru sklepu. Popatrzyłem w tamtym kierunku. Przedstawiał piosenkarkę ściskającą w dłoni mikrofon. Na całą szerokość plakatu rozciągał się napis "Stella Fire". Nic mi nie mówiła ta nazwa. Nic kompletnie. Właściwie to dlaczego patrzę w tamtym kierunku?
- Najwięksi fani robią sobie taki sam tatuaż, co ona - wyjaśnił młodzieniec, z podekscytowaniem potrząsając głową. Musiał być fanem tej... kobiety.
- Czemu ta kolejka stoi w miejscu?! - krzyknął staruszek stojący na samym końcu wydłużającego się wężyka. Leniwie wróciłem do kasowania produktów.
- Idziesz na jej koncert? - dopytywał chłopak. Podniosłem na niego wzrok, wciąż nie przerywając pracy. Najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi. Nie lubię słuchać muzyki, ale z kolei miło byłoby kogoś poznać. Z drugiej strony jednak pewnie jej fani nie podzielali mojej pasji, bo woleli się skupiać na gwiazdach i Bóg wie czym jeszcze. Każdy w końcu ma inny gust.
- Nie wiem - mruknąłem.
- Jak to? Masz taki sam tatuaż, a nie idziesz? Koncert na miejscu, a ty nie idziesz? - dziwił się, pakując zakupy do siatki. Na słowo "tatuaż" moje mięśnie się napięły, jednak on wyglądał na kogoś, kto bardziej przejął się tym, że nie idę na koncert mojej "ulubionej" piosenkarki, ale i za razem takiej, o której usłyszałem pierwszy raz w życiu. Ale jednak wciąż jest moją "ulubioną" przez tatuaż znajdujący się na moim prawym ramieniu. Najwyraźniej jest bardziej zauważalny, niż myślałem. Rękawek roboczej koszulki polo najwyraźniej go nie zakrywał. Nie wiem, skąd się wziął, ale podejrzewać mogłem co jedynie to, że gdy byłem na biwaku nad jeziorem ktoś się zakradł i wyrył mi to na ramieniu. Ale dlaczego, to już nie wiem. Nie odpowiedziałem, więc chłopak zapłacił i szybko się zmył, odwracając się na wychodnym, jakby sprawdzał, czy zmieniłem zdanie. Ja jednak nie zareagowałem i przemówiłem do małżeństwa, które najwyraźniej już się zdecydowało na zakup owocowych mentosów.
- Dzień dobry - powiedziałem bez entuzjazmu, zaczynając skanować produkty. Już zapomniałem o tatuażu, całkowicie skupiając się znowu na tym, co mógłbym przyrządzić sobie na obiad.
***
Usiadłem na przystanku, oczekując na przyjazd autobusu. Nie bardzo mając co ze sobą zrobić, patrzyłem na plakat z gwiazdą przyczepiony do słupa po drugiej stronie ulicy, o której dyskutowałem z chłopakiem. Miała mieć koncert już za... szybko przeliczyłem na palcach ilość dób, których brakuje do czternastego czerwca. Pięć dni. Ciekawe, jak wielkie tłumy przybędą na Halę Arena... zapewne już nawet biletów nie ma w sprzedaży. Najgorsze było to, że nie miałem zielonego pojęcia, kimże ona była, ani tym bardziej, co śpiewała. Stella Fire. U moich rodziców jest internet, a tak się składa, że obiecywałem im, że jutro po pracy ich odwiedzę, a nawet przenocuję. Może wtedy sprawdzę, dlaczego wzbudza aż taką sensację.
Zobaczyłem zbliżający się autobus. Oczywiście stał w typowym dla Poznania korku. Chwyciłem w dłoń półtoralitrowy wór z nawozem kupionym po pracy dla moich kwiatów doniczkowych, które walały się po każdym metrze kwadratowym mojego skromnego domu i wstałem ze zniszczonej ławki. Kilka innych osób również wzięło swoje tobołki na znak, że również oczekiwali właśnie na ten, a nie żaden inny autobus. Kierowca zjechał na pobocze, tuż przed przystankiem i wyraźnie znudzony swoją pracą otworzył drzwi. Puściłem przodem wszystkie kobiety, a następnie ja sam wszedłem do środka. Nieszczególnie nam się spieszyło, co było widać doskonale po ruchach dwóch starszych pań ubranych w kwiatowe sukienki ciasno opinające ich fałdy tłuszczu. Szybko zorientowałem się, że nie ma dla mnie miejsca, więc chwyciłem się rury i stałem do końca podróży. Jak zwykle zresztą.
Pół godziny później pojazd zatrzymał się na poboczu wsi, w której mieszkałem. Wysiadłem wraz z małą sąsiadką, której twarz rozpoznałem dopiero teraz. Uśmiechnąłem się, kiedy ta powiedziała mi "dzień dobry" i ruszyła w swoim kierunku. Ja po chwili namysłu, co ze sobą poczynić, powolnym krokiem podążyłem do domu. Właściwie to nie miałem co w życiu robić... można nawet uznać, że lubiłem swoją pracę, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. To taka mała odmiana, coś, co daje mi poczuć, że robię cokolwiek innego prócz zajmowania się ogrodem. Wiele razy sąsiadka zza płotu proponowała mi, żebym wystawiał swoje warzywa, owoce i kwiaty na straganie. Tłumaczyła, że są naprawdę ładne i z całą pewnością znalazłby się ktoś chętny. Po pracy mógłbym wracać do domu i wystawiać stragan przy ruchliwej ulicy prowadzącej do miasta. Jednak przeciwna temu była jej córka, która mówiła, że do tego potrzebne są jakieś papiery, inaczej musiałbym zapłacić jakąś sumę pieniędzy... Właśnie to skutecznie odciągało mnie od prywatnej sprzedaży.
Nim zauważyłem, byłem już przed domem. Wziąłem jeszcze jeden wdech świeżego, choć nieco drażniącego przyjezdnych wiejskim zapachem powietrza i wkroczyłem na posesję. Palce, w których ściskałem foliowy uchwyt pobielały od ciężaru, który na nich spoczywał. Odcinał dopływ krwi. Postawiłem worek przed drzwiami i wygrzebałem z kieszeni spodni klucz, po czym otworzyłem je. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na piękny ogród, jaki udało mi się tutaj stworzyć, a następnie chwytając "w locie" opakowanie, zniknąłem za murami mieszkania. Musiałem przygotować nawóz. Później wyjdę na dwór, by ponownie nawodnić niektóre rośliny. Dzień był wyjątkowo słoneczny, więc ziemia była równie sucha co powietrze. Starłem pot z czoła, a następnie odstawiłem worek.
Nagle zakręciło mi się w głowie. To pewnie przez te upały. Wyglądało na to, że ciśnienie nie jest takie, jakie powinno być. Co się dziwić? Zanosi się na wyjątkowo upalne lato, które teoretycznie jeszcze się nie zaczęło. Poszedłem do kuchni i odkręciłem kurek z zimną wodą, którą popryskałem twarz. Kiedy uznałem, że już dość się ochłodziłem, wyprostowałem się i ruszyłem z powrotem do małego saloniku, w którym leżał worek z nawozem. Jednak po drodze na nowo zrobiło mi się niedobrze. Przytrzymałem się ściany, ciężko oddychając. Może powinienem się położyć? Właściwie to nic się nie stanie, jeśli opóźnię swój codzienny rytuał o kwadrans. Powłócząc długimi nogami poszedłem w stronę kanapy. Jednak jeszcze nie stojąc przy niej, cały świat zawirował, a ja upadłem twarzą w poduszkę położoną na meblu.
***
Marszcząc brwi, rozchyliłem powieki. Jak długo leżałem, tego nie wiem, w każdym razie powietrze stało się nieco bardziej wilgotne i chłodniejsze. Czyżby była noc? Nie, to niemożliwe. Biały sufit odbijający biel raził mnie po oczach. Położyłem rękę na czole. Było rozgrzane. W takim razie może przespałem aż do kolejnego dnia? Drgnąłem niespokojnie. Nie mogłem się przecież spóźnić do pracy. Usiadłem na łóżku i spróbowałem wymacać stopami leżące nieopodal laczki. Oprzytomniałem, gdy uświadomiłem sobie, że przecież straciłem przytomność leżąc krzywo na kanapie, a buty miałem na stopach. To w ogóle nie był mój dom. Co nie miara wystraszony zacząłem lustrować wzrokiem pomieszczenie. Na szpital mi to nie wyglądało. Brakowało wielu skomplikowanych maszyn mierzących puls, czy Bóg wie czego jeszcze. Za to były tam jeszcze trzy inne, równo pościelone łóżka.
Otworzyłem szerzej oczy, widząc swoją torbę podróżną ułożoną u nóg mojego obecnego siedziska. Była obładowana po brzegi... zapewne ubraniami. Czy byłem czymś otumaniony? A może ktoś mnie zahipnotyzował i zmusił do przeprowadzki do czegoś, co wyglądało mi na internat? Zadrżałem na tę myśl. A może mam zaniki pamięci? Amnezję? Gdybym miał amnezję, nie pamiętałbym tego jak się nazywam, więc to odpada.
- Krzysztof Tasior... - mruknąłem do siebie, jakby chcąc się upewnić, jak brzmi moje imię i nazwisko. W pokoju panowała kompletna cisza. Nie był duży, ale też nie był mały... Po chwili zastanowienia zdałem sobie z tego sprawę, że mógł być wielkości domu, w którym mieszkałem, jednak był kilkakrotnie mniejszy od ogrodu. Szybko zerwałem się z łóżka i nie zwracając uwagi na zimną, drewnianą podłogę wyczuwalną przez skarpetki, podszedłem do okna. Ciągnęło mnie do niego jak ćmę do ognia. Po chwili uświadomiłem sobie, że to wcale nie było okno, a szklane drzwi, prowadzące na balkon. Rozpaczliwie pociągnąłem białą klamkę tak, aby była ułożona poziomo i otworzyłem je na oścież. Pospiesznie wyszedłem na dwór, łaknąc orzeźwienia od tego zimnego pokoju. O dziwo na dworze było niemalże tak gorąco, jak w mojej wsi... jednak budynek, który swoją wielkością rzeczywiście przypominał internat nie był moim skromnym domem. Wysokie ogrodzenie wokół wybetonowanej ścieżki nie był moim niskim, drewnianym płotkiem. A malujący się w oddali las nie był moją wsią, tak samo jak liche pole zboża z całą pewnością nie należało do mojego sąsiada. W takim razie gdzie ja jestem?

Komentarze

  1. Czekam na kolejny <3 Opowiadanie świetne! Nie mogę się doczekać wyjaśnienia o co chodzi z tą dziewczynką :D Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz