Rozdział 2 (cz. 5/5)

Hm... to chyba jedna z tych brutalniejszych części, tak więc jeśli ktoś ma słabe nerwy lub jest przewrażliwiony na punkcie przekleństw, bądź patologii - niech tego po prostu nie czyta.
Podsumowanie: 21 tys. znaków
*********************************
Antonina
Wciągnęłam dym papierosowy ustami, by po chwili go wypuścić i patrzeć na szarobiałą mgiełkę uciekającą wraz z delikatnymi podmuchami wiatru. Oparłam głowę o ścianę budynku i zamknęłam oczy. Niczego więcej teraz nie potrzebowałam. Nie chciałam wracać. Nie miałam po co. Mogłam tak siedzieć na schodach tylnego wejścia do kwiaciarni i wypalić całą paczkę. Niebo stawało się powoli granatowe, słońce musiało już znikać z widnokręgu... Po raz kolejny się zaciągnęłam, kiedy usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. O mało mnie nie uderzyły, więc od razu wiedziałam, z kim mam do czynienia.
- Amii, nie powinnaś iść już do domu? Mama się pewnie o ciebie martwi - powoli zwróciłam głowę w stronę zatroskanej szczupłej kobiety.
- Tak, powinnam. Ale jakoś nie bardzo mam ochotę - znudzona obserwowałam kolejną, tym razem dużo mniejszą porcję dymu.
- Mówiłam, żebyś nie paliła. Dziecko, nie wiesz jaką sobie krzywdę robisz!
- Przecież wiem... - mruknęłam, wyrzucając już niemalże całkowicie wypalonego peta na ziemię i przydusiłam butem. - Właściwie to i tak nie ma żadnego znaczenia.
Właścicielka kwiaciarni oparła się o framugę drzwi.
- Amii... wiem, że masz problemy w domu, ale nigdy nie mówisz, jakie. Dlaczego? Przecież wiesz, że się martwię.
- Wtedy martwiłaby się pani bardziej niż teraz. - Wstałam i stanęłam twarzą do kobiety. Była ode mnie o głowę wyższa. Jej ciemne, przeplatane siwizną włosy były spięte w wysoki kok. Zmarszczki na jej zmartwionej twarzy w tym świetle stały się jeszcze bardziej widoczne. Najbardziej dobijała mnie chyba świadomość, że ta kobieta przejmuje się moim losem bardziej niż matka, ani tym bardziej ojciec. Przybrana matka i przybrany ojciec. O prawdziwej rodzinie wolałam w ogóle nie myśleć. Nie wiem co się z nimi stało i chyba wolę nie wiedzieć. Podejrzewam, że byli taką samą patologią co ci, których posiadam obecnie.
- Jednak wracasz do domu? - zapytała. Niechętnie mruknęłam na znak, że ma rację. Musiałam odrobić lekcje. Nie pytała o nic więcej, tylko pozwoliła mi wejść do środka. Poszłam od razu do małej toalety przeznaczonej tylko i wyłącznie dla personelu. To właśnie tam zawsze zostawiałam szkolny plecak. Przejrzałam się w małym, zabrudzonym lusterku. Makijaż już mi się lekko rozmazał... ale obecnie nic na to nie poradzę. Wystarczyło, że musiałam dwa razy dziennie zmywać makijaż i nakładać nowy. Jeden do szkoły, jeden do kwiaciarni. Nawet kolczyki zmieniałam. Ściągnęłam z głowy perukę z długimi, fioletowymi lokami, oraz siateczkę, która powstrzymywała moje prawdziwe włosy przed wymykaniem się spod peruki. Przeczesałam nieco spoconą czuprynę palcami, a później związałam je w luźny kucyk. Próba farbowania swojej rudości na kolor czarny, a później fioletowy nie było dobrym pomysłem. Powstała z tego niezbyt ładna babranina kolorów. Wyjęłam z uszu błyszczące kolczyki w kształcie kwiatków i wzięłam się za zmywanie makijażu. Kiedy skończyłam cały zabieg i przebrałam się w jeansy i luźną koszulę. Oparłam się o umywalkę. Popatrzyłam na swoje zmęczone, podkrążone oczy.
O każdej porze dnia wyglądałam zupełnie inaczej... Od rana byłam wredną punk girl, która nie rozstaje się ze swoją równie głupią bandą, od południa stawałam się fioletowowłosą uroczą kwiaciarką, która każdego dnia miała na sobie inną, pastelową sukienkę, a wieczorem byłam... właśnie, kim? Sobą? Zniszczone, zbyt duże, męskie spodnie, również za duża męska koszula podwinięta do łokci, włosy spięte w niski kucyk, brak jakiegokolwiek makijażu, kolczyków, na stopach rozlatujące się sandały... Przetarłam twarz dłońmi, po czym zabrałam się za sprzątanie pozostawionego bałaganu. Właściwie wszystko wpychałam do szkolnego plecaka. Założyłam go na ramię, wyszłam z łazienki, pożegnałam się z właścicielką sklepu, po czym opuściłam budynek. Uderzyło mnie suche powietrze. Zapach zbliżających się wakacji.
Postanowiłam iść na skróty. Była to piaszczysta ścieżka. Szłam kopiąc każdy większy kamyczek, który tylko przykuł moją uwagę. Nie przejmowałam się całkowicie tym, że te pomniejsze wpadały mi do sandałów. Odtwarzałam sobie w głowie tym razem wydarzenia ze szkoły. Dziś dołączyła do nas ta... "nowa". Raczej się nie polubiłyśmy. Ona mnie chyba też ma serdecznie dosyć. Całe szczęście, że siedzimy razem na tylko jednej lekcji... inaczej chyba nauczyciele oszaleliby, gdyby mieliby nas uspokajać przez całe czterdzieści pięć minut, tak jak Makowska. Facetka od polaka dzisiaj rzuciła nawet we mnie pewnym powiedzeniem, sądząc, że to w czymś pomoże. "Ten kto sieje wiatr burze, będzie zbierał"... może pasuje to do mnie tylko po części, gdyż nawet większymi z problemami radzę sobie sama. Nie tak jak ta mała blondyneczka. Jak jej było? Janina, o ile dobrze pamiętam. Nie zna mnie dobrze, a już ocenia. Tak jak wszyscy zresztą. Może i nawet to lepiej.
Już miałam sięgnąć po kolejnego papierosa, ale ostatecznie się powstrzymałam, mówiąc sobie w duchu, że jeśli dalej będę tak nałogowo palić, to skończą mi się paczka i będę musiała iść po nową. Westchnęłam i szłam dalej. W końcu nadszedł moment, kiedy stanęłam przed skromnym domkiem jednorodzinnym. Wygrzebałam z kieszeni klucze i sprawnie otworzyłam drzwi. Ściągnęłam sandały ocierając stopa o stopę i skierowałam się do salonu. Tak jak się spodziewałam w fotelu siedziała moja przybrana matka i oglądała jakiś romans w telewizji. W pokoju było całkiem ciemno. W ręce ściskała puszkę piwa.
- Gdzie znowu się szlajałaś? - zapytała ostrym tonem. Nawet nie odwróciła się w moją stronę.
- Byłam w pracy - odpowiedziałam pewnie. Uważałam ją za marnego robaka, który nie ma pojęcia, co zrobić ze swoim życiem. Od kiedy dowiedziała się o tym, że jej rodzice zmarli, zaczęła pić. Niby nic. Miałam bardzo podobnie, dlatego trafiłam do domu dziecka, a oni, jeszcze wtedy będąc kochającą się parą, przygarnęli mnie. Ona jednak tak strasznie się przejęła, a mój przybrany ojczulek jako, że jest kierowcą tira i wiecznie jest w trasie, bardzo rzadko wracał do domu. W sumie nie zdziwiłam się, gdy okazało się, że wielokrotnie zdradził swoją żonę z wieloma różnymi kobietami. Ona jednak nie przyjmowała tego do wiadomości, a kiedy to wreszcie zrozumiała, zaczęła go uważać za świnię. Jednak nie wzięli rozwodu. Moim zdaniem, gdyby tak zrobili, byłoby lepiej i dla mnie, i dla nich.
Od czasu ich pierwszej poważnej kłótni postanowił, że nie będzie oddawał już ciężko zarobionych pieniędzy na żonę, która i tak wszystko przepije. Tak więc zostałyśmy pozbawione dochodów. Nie chciałam skończyć na ulicy, więc wzięłam sprawę we własne ręce. Za swoją pracę w kwiaciarni mogłam spłacić rachunki. Zostawało kilkadziesiąt lub kilkaset złotych, to zależało od tego, na ile godzin przychodziłam. Znaczną część przepijała moja kochana mamusia. Pozostałe ochłapy musiałam przed nią ukrywać, by mieć z czego robić zakupy i za co kupować papierosy. Fakt, to drugie mi w niczym nie pomagało, ale w takim stresie po prostu potrzebuję czegoś, co da mi chociaż na chwilę przestać myśleć. Lepsze to niż zacząć się ciąć, ćpać lub pić.
Moja przybrana matka nie powiedziała nic więcej, a nawet jeśli, to nawet tego nie usłyszałam. Krótko po wypowiedzianych wcześniej słowach odwróciłam się na pięcie i weszłam po drabinie na poddasze, na którym miałam urządzony pokój. Kiedy chciałam w nim stanąć, musiałam się garbić, dlatego wolałam albo chodzić na czworakach, albo na kolanach. Rzuciłam plecak gdzieś pod ścianę, po czym przyczołgałam się do niskiego biurka, do którego miałam dostawioną fioletową, materiałową pufę. Na blacie stał komputer. Wcisnęłam przycisk włączający urządzenie i w czasie, kiedy pojawił się ekran ładowania, rozpakowałam wnętrze wcześniej rzuconej torby. Ktoś, kto by teraz wdrapał się na drabinę i zajrzał do mojego pokoju, z przestrachem uznałby, że mam wyjątkowo pojemny plecak. I miałby rację. Zmieściłam tam lekką, brzoskwiniową sukienkę, fioletową perukę, zestaw do makijażu, ciężką, skórzaną kurtkę z ćwiekami, bluzkę bokserkę, czarne rurki, a nawet glany. Były tam jeszcze oczywiście zeszyty (podręczników nie nosiłam, przez co dostawałam sporo uwag od nauczycieli, ale wtedy nie starczyłoby miejsca na ubrania na zmianę), reklamówka po zgniecionej kanapce i gdzieś tam na dnie leżał długopis. Teraz to wszystko leżało rozrzucone po ziemi.
Wzięłam do ręki zeszyt od biologii i zaczęłam go przeglądać. Zastanawiałam się, czy warto odrabiać zadanie domowe. Kątem oka zauważyłam, że pulpit z tapetą przedstawiającą Hagane Miku już się załadował, więc natychmiast wybrałam skrót do Gadu-Gadu. Kiedy program się ładował, ja tym razem oglądałam zeszyt od matematyki. Zadanie było wyjątkowo łatwe. Bez pomocy podręcznika (którego zresztą nie posiadałam) obliczyłam co trzeba, trzymając zeszyt na kolanie. Wtedy na ekranie pojawiła się pierwsza wiadomość:

Rias Michaelis, 21:34
Ohayo~ How are you?

Przyczołgałam się bliżej i postanowiłam odpisać przyjaciółce.

Alvara Oosaki, 21:34
Um... OK. It could be worse.

Rias Michaelis, 21:34
Why? Are you tired? ;/

Alvara Oosaki, 21:35
Hai. I'm very tired. I want to go to sleep.

Rias Michaelis, 21:35
So go to sleep xd

Alvara Oosaki, 21:36
No... Homework.

Pisząc tą wiadomość, wzięłam się za przeglądanie kolejnych zeszytów i próby zrozumienia choć jednego słowa. Kiedy jednak coś do mnie docierało, próbowałam je rozwiązać, choć nie zawsze się udawało.

Rias Michaelis, 21:36
Ouch. School is evil xd

Alvara Oosaki, 21:37
Yeah... 3 more years and freedom.


Rias Michaelis, 21:37
Haha. Sure xd

Alvara Oosaki, 21:37
So... What are you doing?

Rias Michaelis, 21:42
I watch anime
Odpowiedź przyszła dopiero po czasie, więc już zdążyłam się domyślić, co porabia Kanadyjka. Kiedy mnie w tym upewniła, uśmiechnęłam się pod nosem.

Alvara Oosaki, 21:42
What?

Rias Michaelis, 21:48
Hellsing xd

Alvara Oosaki, 21:48
Again?
Rias Michaelis, 21:49
Why not?

Alvara Oosaki, 21:50
Haha... I don't know. xd 

Rias Michaelis, 21:53
BRB
Alvara Oosaki, 21:53
OK.

Jako, że Rias odeszła na chwilę od monitora, na szybko przejrzałam resztę zeszytów, szybko odrobiłam zadanie z geografii, chemii i angielskiego i spojrzałam na pomięty plan lekcji, który przykleiłam we wrześniu taśmą klejącą do ściany. Osiem lekcji... Lepsze to niż dziewięć. Westchnęłam i popatrzyłam ponownie w ekran komputera. Moja przyjaciółka nie odpisała, więc postanowiłam się spakować na jutro. W międzyczasie usłyszałam jakiś hałas dochodzący z dołu. Dźwięk tłuczonych talerzy i siarczyste przekleństwa. Nie zareagowałam. Wiedziałam, że to ostatnia zastawa, jaką miałyśmy. Znowu będę musiała wydać ostatnie oszczędności, byśmy miały na czym jeść. Jej to jednak nie obchodzi. Nie ma pojęcia, że to wszystko tyle kosztuje.
Ona nie robi nic dla tego domu. Ja robię wszystko. Zacisnęłam zęby, po czym nie mogąc wytrzymać cisnęłam zeszytem o ścianę, a raczej sufit. Nienawidziłam tej kobiety. Skuliłam się, ukrywając twarz w dłoniach. Miałam tak olbrzymią ochotę się wypłakać, ale nie miałam już na to siły. Po prostu drżałam, a mój oddech wraz ze mną. Byłam tak cholernie zmęczona, ale nie mogłam odpocząć. Ani chwili wytchnienia przez te pieprzone kilka lat. Ja też mam dosyć, ale nie mogę się poddać. Ona dalej przeklinała, aż w końcu nie wydarła się na całe mieszkanie. Krzyczała moje imię. Nie reagowałam.
- Ty mała dziwko! Chodź tu natychmiast!
Wciąż drżałam skulona na podłodze. Nie miałam najmniejszego zamiaru do niej iść.
- Ogłuchłaś już do reszty?! Ty kurewska suko, do mnie! Już!
Po tych słowach zapanowała cisza. Miałam ochotę zamknąć klapę prowadzącą do mojego pokoju, ale niestety została ona wymontowana jakiś miesiąc temu. Nie mogłam tego zrobić. Zamiast tego musiałam czekać, aż przyjdzie i zaciągnie mnie na dół siłą, odpuści lub przyjdzie pobić. Mijały kolejne sekundy, które zdawały się być długimi godzinami. W końcu usłyszałam jej kroki. Skierowała się z powrotem do salonu i stękając usiadła w fotelu. Otwierana puszka piwa wydała z siebie syk. Potłuczone naczynia zapewne wciąż tam leżały. Będę musiała je jutro zamieść. Zacisnęłam dłonie w pięści, przez co zmiażdżyłam sobie małżowiny uszne. Zabolało, ale ucisk w piersi był silniejszy. To był żal. Zaczęłam cicho łkać. W końcu mogłam się wypłakać.
Po upływie kilku minut popatrzyłam przez wciąż załzawione oczy na ekran komputera. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że odpisała.

Rias Michaelis, 22:28
Ok, I'm already
Rias Michaelis, 22:30
What are you doing?
Rias Michaelis, 22:36
Alv?
Rias Michaelis, 22:36
Are you ok?
Rias Michaelis, 22:41
Alvara?
Rias Michaelis, 22:49
Where are you?

Gdy tylko odczytałam wszystkie wiadomości, od razu dopadłam do klawiatury i jej odpisałam.

Alvara Oosaki, 22:54
It's only my fucking mum.

Rias Michaelis, 22:54
Again?

Alvara Oosaki, 22:55
Yeah. I hate her.
Rias Michaelis, 22:56
You're amazing
Otarłam wierzchem dłoni łzy i pociągnęłam nosem. Musiałam wyglądać wyjątkowo żałośnie, ale jako, że nikt mnie nie widział, mogłam się porządnie wypłakać.

Alvara Oosaki, 22:56
Why?

Rias Michaelis, 22:56
You endure this
Alvara Oosaki, 22:57
Haha, no. I want to kill myself.


Rias Michaelis, 22:57
I want but it's... it's... I can't find words

Alvara Oosaki, 22:58
Crazy? Creepy?


Rias Michaelis, 22:58
No, it's amazing
Uśmiechnęłam się do komputera, zauważając pewną rzecz. Rias od zawsze była jedyną osobą, która sprawiała, że się uśmiechałam nawet w takich momentach, jak ta.

Alvara Oosaki, 22:59
You love word "amazing". xd
Rias Michaelis, 22:59
So... You're right. Word "amazing" is amazing xD

Alvara Oosaki, 23:00
Yeah. xD

Wybiła jedenasta, później dwunasta. Rias zaproponowała, abym dla poprawy humoru obejrzała w końcu Lucky Star... Pomogło. Oglądałam kolejne odcinki, jednocześnie pisząc z internetową przyjaciółką. O pierwszej zrobiłam się zmęczona, ale nie napisałam jej o tym. Zrzuciłam z uszu słuchawki i dałam się pochłonąć rozmowie. Dopiero kilkanaście minut później usłyszałam jakieś niepokojące hałasy dochodzące z dołu. Matka poszła do piwnicy, dlatego nieco zaniepokoiły mnie kroki w korytarzu. Tłumaczyłam sobie, że mogła zawsze stamtąd wyjść, a ja po prostu nie usłyszałam, więc wróciłam do rozmowy. Dopiero gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, hałas powodowany rozrzucaniem pudeł na dole i krzyk przybranej matki, zdałam sobie sprawę, że to nie mogła być ona. Że ktoś wszedł do domu i na pewno nie był to ojciec.
W takim razie kto? Matka ponownie wrzasnęła, tym razem głośniej i dłużej, aż w końcu nie został on raptownie przerwany. Moje dłonie zawisły nad klawiaturą. Cała się trzęsłam. Co to mogło być? Po chwili podjęłam decyzję i napisałam krótką wiadomość do Rias.

Alvara Oosaki, 1:18
BRB.


Następnie zeszłam z drabiny prowadzącej na strych i powoli zmierzyłam do piwniczych drzwi. Kolejne dźwięki. Syki, huk rzuconych o ziemię ciężkich przedmiotów... aż w końcu mlaskanie. Serce podeszło mi do gardła. Co to mogło być? - pomyślałam raz jeszcze, stojąc pod drzwiami. Kątem oka dostrzegłam miotłę opartą o ścianę. Matka musiała ją wziąć do wytarcia podłogi, ale zrezygnowała. Sięgnęłam po nią i dodając sobie otuchy tym, że ściskam w dłoni pewnego rodzaju broń, uchyliłam drzwi. Smuga bladego światła dostała się do piwnicy. Wtedy dostrzegłam coś, czego wolałam nie widzieć. Mnóstwo rozlanej krwi po całej podłodze. I oczy. Jasne oczy. Światło odbijało się od nich niczym odblaski. Istota siedziała gdzieś pod ścianą. Znieruchomiała. Patrzyła w moim kierunku. Ręce mi się niemiłosiernie pociły. O mal nie wypuściłam z ręki miotły. Kiedy sięgnęłam do włącznika żarówki, istota wpadła w dziki szał. Zaczęła kwilić, piszczeć i gwałtownie rzuciła się w moim kierunku. Nim się wycofałam i zatrzasnęłam z hukiem drzwi, zdążyłam się zorientować, iż ta istota bardzo przypominała człowieka... lub nim po prostu jest. Zaczęła walić do drzwi, ale napierałam na nie całym swoim ciężarem. Dyszałam jak po maratonie. Miałam ochotę krzyczeć po pomoc, ale wiedziałam, że nikt i tak nie usłyszy.
Miałam kanibala w piwnicy. I co ja powiem na policji? Że mi matkę zeżarło? Nie, to nie wchodzi w grę. Zaczęłam się trząść, bo istota dobijała się do drzwi jeszcze bardziej. Może to jeden z tych kosmitów z durnych teorii spiskowych? W sumie po sylwetce jest całkiem podobna do szaraka. Zamknęłam oczy i przełknęłam ślinę. Zaraz drzwi pękną, a ja się przewrócę. Dawałam z siebie wszystko, byleby tylko się nie otworzyły. Niestety nie miały wbudowanego zamka. Zaczęła szarpać klamką we wszystkie strony, aż nie wypadła tuż obok mojej stopy. Nagle przestała w nie walić. Zdrętwiałam.
- Otwórz drzwi... - usłyszałam cichy, żałosny głosik. Dziecięcy głosik. Myślałam, że zemdleję. To mówi. Coś kazało mi spojrzeć przez dziurkę, ale tego nie zrobiłam. Byłam zbyt przerażona. Wciąż opierałam się o drzwi. Bałam się nawet poruszyć - Proszę, otwórz...
A może tylko mi się zdawało? Może mojej matce nic nie jest? A to zwykłe dziecko? Zadrżałam. To musi być jakiś wyjątkowo głupi żart.
- Mamo! - wykrzyknęłam. Cisza. - MAMO! - Nikt nie odpowiedział. Mogła zasnąć... Boże, powiedz, że zasnęła. Ale tylko na chwilę. Jak zawsze. Była tak pijana, że zasnęła. Na pewno.
- To twoja mamusia? - zapytał głos zza drzwi. Nie odpowiedziałam, tylko tym razem zaczęłam wykrzykiwać na całe gardło imię swojej przybranej matki. Nic z tego.
- Co jej zrobiłeś? - warknęłam, jednak mój głos stał się dziwnie roztrzęsiony. Czyżbym popadała w kompletną rozpacz?
- Byłam głodna... - mruknęła. Najwidoczniej musiała to być przedstawicielka płci żeńskiej... ale teraz to już nie było ważne. Czy ona przed chwilą powiedziała, że była głodna i... nie! Nie, nie, kurwa, nie!
- ZABIŁAŚ JĄ! - wrzasnęłam, na co ona rzeczowo powtórzyła, że była głodna - Zabiję cię, słyszysz?! Szykuj się, bo nie pożyjesz długo! Nie obchodzi mnie nawet to, CZYM ty jesteś!! Małe chujostwo i tyle mi wystarczy!
Jakby na potwierdzenie swoich słów uderzyłam pięścią w drzwi, przez co po całej piwnicy poniósł się głuchy huk. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, by mieć chociażby minimalne szanse, musiałabym sobie skombinować coś ciężkiego lub ostrego. Niech to szlag. Musiałabym odejść od drzwi. Czułam, jak pot spływa po moich plecach.
- Jak? - pisnęła. Aż w środku się we mnie zagotowało. Miotła wyślizgnęła się z mojej ręki i upadła na zimne kafelki. Niewyłączony telewizor wciąż wydawał z siebie ciche dźwięki. Rozpraszał mnie. Uderzyłam raz jeszcze w drzwi, tym razem słabiej. Sama nie wiedziałam po co. Jestem całkowicie bezbronna.
- Przegrałaś... - podjuszała mała.
- ZAMKNIJ TĄ SWOJĄ ZASRANĄ MORDĘ! - wykrzyknęłam, ale to było na nic. Sytuacja bez wyjścia.
- To nudne - oznajmiła po chwili.
- Co?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo już drewno tuż obok mojego biodra pękło, a z dziury wydobyła się chuda rączka. Była tak jasna, że całkowicie biała, niczym kreda. Po niej spływała krew. Była nią umoczona aż po łokcie. Wampir? Nie, przecież one nie istnieją. W takim razie czym ona jest? Obstawiam kosmitkę. Prócz rozmyślania nad jej rasą właściwie nic sensowniejszego nie przychodziło mi do głowy. I tak zginę. Po co uciekać? Teraz to wszystko nie ma już znaczenia. Dziecięca rączka zaczęła delikatnie dotykać mojej koszuli. Sprawdzała materiał, grubość mojej ręki... ale nic poza tym. Wolałam nie wiedzieć, co robi. Pewnie oceniała jakość mięsa. Później jej ręka się cofnęła i wybiła jeszcze większą dziurę w drzwiach. Kolejne były nóżki. Ja to całe zjawisko po prostu tępo obserwowałam. Kręciło mi się w głowie. Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. W końcu ta stara kurwa zdechła, ale z drugiej strony gdzie ja teraz się podzieję? Wyślą mnie do ojca? Przecież jego nawet w domu nie ma. Gardzę nim bardziej niż matką. Wolę zdechnąć niż patrzeć, jak przyprowadza do domu loszki z wielkimi jak melony cycorami, a później się z nimi rucha, sądząc, że nie słyszę dzikich jęków jego dziwek.
Chwilę później ukazała mi się w pełni okazałości. Na jej widok jednocześnie poczułam trwogę, obrzydzenie i... chęć ratowania swojego życia. Miała tylko metr wzrostu. Popatrzyła na mnie, a ja już chwilę później oderwałam się od drzwi i pędem ruszyłam do drzwi wyjściowych z domu. Były uchylone. Dziewczynka musiała ich nie zamknąć, co znacznie ułatwiło mi ucieczkę. Sama nie wiem, czy je zamknęłam, ale uciekając i z trudem łapiąc oddech to się nie liczyło. Bałam się jedynie tego, by się nie potknąć i nie upaść. Kilka minut później wpadłam do lasu. Był środek nocy. Płuca paliły, prosząc o chwilę odpoczynku. Dopiero niezauważony przeze mnie korzeń sprawił, że zmuszona byłam się zatrzymać. Padłam na ziemię jak długa. Musiałam zedrzeć kolana.
Łzy świadczą o słabości, ale w tej sytuacji po prostu już nie wytrzymałam. To dla mnie zbyt wiele. Chcę żyć i umrzeć za razem. Co jest ze mną nie tak? Poszłam na czworakach za konar przewróconego drzewa. Tam podkuliłam kolana pod brodę i siedziałam tak oczekując na nadejście śmierci. Miałam szeroko otwarte, załzawione oczy. Czekałam, cicho łkając. Niech przychodzi szybko. Niech się nie spieszy. Kurwa mać! Mam dosyć!

Komentarze

  1. To było świetne! Czekam na następną część!

    OdpowiedzUsuń
  2. Następnej części niestety nie widac na horyzoncie, może jeszcze się to zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przyjemnie się czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejnych części jakoś nie widać na horyzoncie. Jak wygląda przyszłość tego projektu?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja słyszałam od autora bloga, że ma się pojawiać coś nowego na blogu. Zaglądajcie tutaj !

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz