Rozdział 3 (część 2/4)
Nie mam pojęcia, gdzie podziała się moja beta. Może wyjechała, ale dość długo jej nie ma. Smutno mi. D:
Łapcie tekst bez jej poprawek. Skończyłam go już miesiąc temu, ale no... wiecie, czekałam.
*********************************
Anna
Szłam przez leśną łąkę i zbierałam kwiaty do koszyczka, gdy nagle zerwała się wichura i ziemia w niewyjaśniony sposób zaczęła pękać. Zrobiło się gorąco, a później lodowato, bym później znowu gotowała się w pełnym słońcu. Pisnęłam, gdy ziemia osunęła mi się spod nóg, a ja zaczęłam spadać.
- Jesteś pewna, że możesz mnie zabić? To się nigdy nie stanie! Najpierw zniszczysz swoją rodzinę, a później siebie! - słyszałam zewsząd naprawdę okropny głos.
- Przestań! Kłamiesz! - odkrzyknęłam. Nagle wylądowałam na gruncie i zobaczyłam to samo miejsce, w którym ciocia i wujek się pokłócili. Tym razem ona siedziała w fotelu i ściskała w dłoni nóż. Przerażona podbiegłam do niej.
- Ciociu? Ciociu? Wszystko dobrze? Ciociu Małgosiu? - Milczała. Tępo wpatrywała się w ogień tańczący w kominku. Zaczęłam płakać. - Powiedz coś, błagam!
Podniosła nóż do góry, przyjrzała się mu, a następnie niesamowicie szybko wbiła go sobie w pierś. Zaczęła się rozpadać w wiele krwawych kawałków, póki nie została z niej czerwona miazga rozrzucona po siedzisku. Wrzasnęłam. Obraz ponownie się rozmył. Wylądowałam nad tym samym jeziorem, nad którym po raz pierwszy spotkałam się z "Tym". Roztrzęsiona objęłam swoje nogi i podciągnęłam pod brodę. Nadal cicho łkałam.
- Aniu! Anusiu! Gdzie jesteś?! - słyszałam głos taty roznoszący się po lesie. W momencie, kiedy chciałam się odwrócić, zostałam pociągnięta do wody. Słyszałam jeszcze krzyk mamy, ale nic poza tym. Zaczęłam się wykręcać, wić, próbować uwolnić, ale dusiłam się. Nie było już dla mnie ratunku.
- Anka? - usłyszałam głos. - Anka, obudź się!
Odzyskałam świadomość dopiero w momencie, kiedy kuzyn zdarł ze mnie kołdrę, w którą się we śnie zaplątałam. Patrzyłam na niego przerażona, dysząc głośno.
- Co ci się śniło? - zapytał, uśmiechając się lekko. - Strasznie się darłaś. Skórę z ciebie zdzierali?
- Co...? Em... nie. Ja tylko... - Wykrztusiłam, ale nie mogłam się wysłowić. - ...topiłam się.
- W kołdrze? - zaśmiał się. - To chyba nie byłby powód do płaczu.
Podpadłam się na łokciach, a następnie powoli się podniosłam. Śmiał się jeszcze przez chwilę, a kiedy niemalże skończył, ja nie mogąc już ani chwili wytrzymać, przytuliłam się do niego. Cała się trzęsłam. Byłam cała spocona, więc teraz było mi zimno.
- Twoi rodzice... oni się kłócą... chcą wziąć rozwód - Powiedziałam przez łzy, które ponownie popłynęły po mojej twarzy.
- To też ci się przyśniło? - Oddech zamarł w jego piersi.
- Nie! Widziałam... widziałam jak się kłócili...
- Jesteś pewna?
- Tak! To wszystko przeze mnie! Przeze mnie i to głupie zdjęcie!
- Jakie zdj...? Och, Anka... to nie może być twoja wina - Próbował pocieszać, jednocześnie głaszcząc moje rozczochrane włosy.
- Chciałabym, żeby to był sen, ale tak nie jest! Dlaczego?! - wykrzyknęłam, a następnie zaniosłam się jeszcze gwałtowniejszym płaczem. Grzegorz milczał. Chyba układał sobie to wszystko w głowie. Słyszałam, jak bije mu serce.
- I tak miałem zamiar się stąd na dobre wyprowadzić... - mruknął. To nie było żadne pocieszenie. Płakałam jeszcze głośniej.
- Ciii... już dobrze... nic złego się nie dzieje... - Usiłował mnie uspokoić, jednak z marnym skutkiem. Mówił do mnie jak do dziecka. To nie pomagało.
Mijały minuty, a ja tak tkwiłam w jego silnym uścisku. On milczał, ja płakałam. Nie czułam się przy nim do końca bezpieczna, choć sama nie do końca wiedziałam dlaczego. Nie odczuwałam tak jego bliskości. Chciałam już po prostu wracać do domu. Do mamy, do taty... po prostu do Warszawy. Mam dosyć tego miejsca. Zaszyłabym się w moim znajomym pokoiku i pod kocem oglądałam seriale, nie przejmując się resztą świata.
- Chcesz chusteczkę, czy dalej będziesz się wycierać w moją piżamę?
***
Śniadanie przygotowała nam jak zwykle ciocia Małgosia. Była wyjątkowo milcząca. Przez cały czas bacznie ją obserwowałam. Nagle zniknęła jej wesoła gadatliwość, nawet o sprawach nie mających większego znaczenia. Wyglądało na to, że ona również tej nocy płakała. Miała podkrążone oczy. Nie pytaliśmy, co się stało, gdyż akurat mieliśmy o tym wszystkim świadomość.
Po posiłku Grzegorz zaprosił mnie na spacer, jak to było co roku. Nie zaskoczyło mnie to ani odrobinę. Jak zawsze traktował mnie jak małą damę, przez co szliśmy przez miasto trzymając się pod ramię. Uśmiechałam się do ludzi, ale w środku zwalczałam kolejny napływ łez. Bałam się świadomości, że nic nie jest w porządku, a ja się do tego przyczyniłam. To było przerażające.
- Chciałabyś może drożdżówkę? - zapytał w pewnej chwili.
- Mhm... najlepiej z rabarbarem. - Odpowiedziałam, po czym skręciliśmy do pobliskiej cukierni. Kiedy już trzymaliśmy wypiek w dłoni i siedzieliśmy na ławce w parku, wpatrując się tępo w fontannę, postanowiłam się odezwać:
- Jak to u was jest... czy każdy dzień wygląda tak samo? Wszystko się zapętla, tak samo jak podczas moich przyjazdów? Odnoszę wrażenie, że macie każdą minutę doskonale zaplanowaną...
Grzegorz milczał. Dopiero po chwili namysłu postanowił mi oznajmić:
- Nie mam pojęcia. Nie zwracam na to już uwagi.
Na nowo zapanowała niezręczna cisza. Pewnie zaraz zapyta, czy mam chłopaka.
- Masz już chłopaka?
- Nie. A ty masz dziewczynę?
- Też nie.
Na nowo zrobiło się cicho. Byłam przekonana, że zaraz zacznie dopytywać o zwierzątko domowe, później o szkołę, pogodę, Warszawę, samopoczucie i inne zwyczajne sprawy... tak się stało, a ja mu odpowiadałam tak samo jak zawsze. Naszą nieziemsko nudną rozmowę, w ciągu której spokojnie przygryzaliśmy drożdżówki przerwało przybycie kruka, który przysiadł na oparciu ławki, tuż przy ramieniu mojego kuzyna. Patrzył na niego swoimi bystrymi ślepiami.
- Hej, on trzyma coś w dziobie... - wyszeptałam, obserwując ptaka. Grzegorz w końcu zwrócił na niego uwagę i po chwili wyciągnął rękę. Kruk wypuścił z dzioba kartkę, która spadła na dłoń chłopaka i głośno kracząc wzbił się w powietrze. Niewiele brakowało, a zdzieliłby mnie skrzydłami po głowie. Pisnęłam cicho i skuliłam się na ławce. Wtedy dostrzegłam, że kuzyn rozwija papierek... i czyta wiadomość. Na kartce było coś napisane. To musi być list. Kiedy się przybliżyłam, aby również go odczytać, mój towarzysz z sykiem wciągnął powietrze, po czym podarł kartkę i wyrzucił do kosza. Popatrzyłam na niego zaskoczona.
- Co to było?
- Jakieś brednie. Musimy wracać.
- Ale... dlaczego?
- Chmurzy się - oświadczył, po czym wstał z ławki. Zadarłam głowę do góry. Miał rację. Niebo zaczęły zasnuwać ciemne chmury. Ja również podniosłam się z miejsca. Zaczął szybkim krokiem maszerować w stronę swojego domu, więc ja zrobiłam to samo. Trudno było mu dotrzymać tempa, szczególnie że jest ode mnie dużo wyższy i ma długie nogi.
- Co było na tamtej kartce?
- Nic takiego, już mówiłem.
- Okłamujesz mnie, prawda?
- Anka, czy ja mógłbym cię okłamać? - posłał mi czułe spojrzenie. Pod naporem jego błękitnych oczu automatycznie przełknęłam ślinę.
- Nie...
- W takim razie czym ty się przejmujesz?
Nie odpowiedziałam. Przez całą drogę nie mogłam się pozbyć wrażenia, że on coś ukrywa. Coś zdecydowanie ważnego. Tylko co?
Kiedy byliśmy mniej więcej kilometr od domu, zaskoczył nas deszcz, przez musieliśmy przez resztę drogi biec sprintem. Wpadliśmy do holu cali przemoczeni, przez co ciocia od razu do nas doskoczyła. Jej syn podziękował pomocy i po prostu poszedł do pokoju. Zawsze był nieco tajemniczy... ale dopiero teraz zaczęło mnie to wyjątkowo bardzo dobijać. Czułam się z tego powodu... niezwykle źle. Jakbym nie wiedziała czegoś ważnego przez to, że zdaję się być głupia lub niesłowna. To aż po prostu bolało.
W końcu ja i ciocia Małgosia zasiadłyśmy przed telewizorem. Byłam opatulona ciepłym kocykiem, dostałam kubek kakaa, a zaraz obok mnie na kanapie położył się Bodzio. Wtulił się we mnie, przez co odruchowo objęłam go ramieniem.
- Co dziś oglądamy? - zapytałam.
- A co byś chciała, kochanie?
- Um... właściwie wszystko mi jedno. - Mówiąc to, przeniosłam wzrok w miejsce, gdzie powinna być galeria zdjęć. Ściana jednak była pusta, pozostały tylko wyblakłe ślady po tym, że niegdyś tam coś się znajdowało.
- Ciociu, gdzie są wszystkie fotografie? - zapytałam nim zdążyłam sobie przypomnieć, że nie powinnam nawet wspominać o takich rzeczach. Od razu zrobiło mi się niezwykle głupio. Miałam ochotę ukryć się pod kocem przed spojrzeniem kobiety.
- Zdjęłam je. Zamierzam powiesić tam duży obraz z krajobrazem Kowlina.
- Naprawdę? A kto go namalował? - Postanowiłam odbiec od tematu fotografii. Chyba mi się udało.
- Mój stary przyjaciel. Nigdy nie pasował do tego wnętrza, więc nie udało mi się uprosić Kazia o małą zmianę - uśmiechnęła się lekko, po czym upiła łyk herbaty. Po zapachu poznałam, że była to melisa. Chciała się uspokoić.
- Będzie malowanie ścian?
- Nie do końca... po prostu poznoszę tu trochę gratów i będę wszystkim wmawiać, że to najnowszy trend wśród wystroju wnętrz.
Uśmiechnęłam się lekko, dmuchając w kubek wciąż parującego napoju kakaowego. Ciocia miała dość nietypowe poczucie humoru. Może nieco ironiczne...
- Pewnie Kazik się trochę zdenerwuje, ale ile można czekać na to, aż się zdecyduje na zmiany? - zapytała pogodnie, wstając z fotela. - Chyba pójdę po Grzesia... Pewnie będzie miał jakiś ciekawy film do zaproponowania.
Powoli skinęłam głową, mając cichą nadzieję, że to nie będzie żaden krwawy film akcji, horror albo chociażby thriller. To zdecydowanie nie na moje nerwy. Minęło kilka minut, a ciocia wróciła z powrotem na dół.
- Grzesiek nie chce do nas przyjść... więc poszukamy czegoś same.
Usiadła w fotelu. Nagle Bodzio podniósł
poczciwą łepetynę, dostrzegając błysk za oknem. Ja również tam
popatrzyłam. Prócz już niemalże całkowicie zalanej ulicy
dostrzegłam znajomy samochód sunący ulicą. Wujek wracał z pracy.
Musiał wcześniej skończyć... albo zwyczajnie ma coś ważnego do
załatwienia.
Z moich rozmyśleń
wyrwał mnie nagły grzmot pioruna, przez który pies drgnął
niespokojnie i zaczął wyć. Automatycznie go otuliłam kocykiem i
ramionami za razem i zaczęłam mu szeptać podobnie, jak moja
psycholożka czy rodzice w trakcie ataków lęku. „Wszystko jest w
porządku, nic złego się nie dzieje”. Ciocia obserwowała to
wszystko w milczeniu. Kątem oka dostrzegłam, że była tak
zapatrzona w jeden punkt, że pewnie nawet nie dostrzegła, że jej
mąż zaraz otworzy drzwi i wejdzie do domu. Przełknęłam ślinę.
Bałam się, że stanie się coś złego, gdy tylko ta dwójka stanie
twarzą w twarz.
Ciocia Małgosia sięgnęła
po pilota i zaczęła przełączać kanały, w poszukiwaniu jakiegoś
dobrego filmu. W końcu przystanęła na kanale, na którym akurat
były reklamy. Wciąż przytulając mocno Bodzia patrzyłam na
częściowo zamazany obraz. Zdecydowanie to nie była dobra pogoda do
oglądania telewizji. Satelita nie łapała zasięgu.
Bezmyślnie wlepiałyśmy
wzrok w reklamy. Kiedy ukazała się już dziesiąta, przedstawiająca
jogurt truskawkowy, przeniosłam spojrzenie na okno w kuchni,
widoczne nawet z salonu, które było nakierowane na garaż. Na jego
wjeździe, który nigdy nie był zalany betonem malowały się
wyraźne ślady opon. Musiał wjechać do środka. Wujek nigdy tak
długo nie zwlekał z przyjściem do domu i zapytaniem o obiad lub
jakąkolwiek przekąskę. A co jeśli stało mu się coś złego? -
przemknęło mi przez myśl, ale szybko pozbyłam się tego wrażenia.
- Ciociu... -
zaczęłam, odstawiając kubek z kakaem na stolik.
- Hm...?
- Chyba pójdę do
kuchni coś zjeść. Ty też coś chcesz?
- Nie, dziękuję. -
Uśmiechnęła się. Powoli zgramoliłam się z kanapy, wsunęłam
kapcie na stopy i przytuliłam Bodzia na pożegnanie. Zaczął się
kręcić, wiedząc, że teraz ma całą kanapę dla siebie.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym odwróciłam się na pięcie i
podążyłam do kuchni. Stojąc przy lodówce, zawahałam się i
wyjrzałam ponownie przez okno. Wciąż go nie było. Właściwie to
nie byłam głodna, więc odwróciłam głowę w stronę kobiety,
ale nikt prócz Bodzia na mnie nie patrzył. Szybko otworzyłam
drzwi, którymi można było dojść do garażu i jak najciszej
zeszłam po tych kilku schodkach i przeszłam przez krótki,
zadaszony korytarz prosto do drugiego budynku.
- Zamrugałam
kilkakrotnie, chcąc przywyknąć do ciemności, jednocześnie
poszukując spojrzeniem wujka. W końcu dostrzegłam, że siedział
za kierownicą czarnego Audi. Zaciskał na niej palce i wbijał
wzrok w zamkniętą bramę garażu. Ostrożnie podeszłam bliżej, a
widząc, że ten mnie nie dostrzegł, obeszłam pojazd dookoła, a
następnie otworzyłam drzwi po stronie pasażera i wślizgnęłam
się na fotel. Zaszczycił mnie tylko przelotnym spojrzeniem i dalej
milczał.
- Coś... się stało?
- zapytałam ostrożnie. Będąc szczera zaczęłam odczuwać strach
przed tym mężczyzną. Wziął wdech i zapytał:
- Znasz może Seweryna
Niewiadomego?
Zamyśliłam się. Może
chodził ze mną do szkoły? Może mijamy się na mieście? Może
ktoś mi kogoś takiego kiedyś przedstawił? Jednak nie ważne jak
bardzo wytężałam umysł, i tak doszłam do wniosku, że jednak
nikogo takiego nie kojarzyłam.
- Nie. Czemu pytasz?
- Potrzebujemy go
do... - zrobił pauzę - ...zrobienia plakatu. Ma niebywały talent.
- Och. Na co ten
plakat?
- Na coroczny festyn
letni.
- On mieszka w ogóle
tutaj? Skąd znacie kogoś takiego? - zapytałam po chwili. Miałam
dziwne wrażenie, że jednak nie wiem wszystkiego, a ów Seweryn
jest potrzebny do czegoś innego.
- Wygrał miejski
konkurs plastyczny dwa lata temu.
Popatrzyłam niespokojnie
na wujka Kazia. Skąd miałam znać kogoś stąd, skoro wiadome mu
było, że nie rozmawiam tu z nikim, prócz jego syna? Czyżby miał
tą samą sklerozę, co wielu członków każdej rodziny? Nie,
niemożliwe. Miał doskonałą pamięć i nie zdarzało mu się mylić
faktycznych wydarzeń od fikcji.
- W zeszłym roku też
robił plakat?
- Nie.
- Idziesz do domu? -
zapytałam po chwili.
- Za kilka minut.
Mogłabyś mnie na ten czas zostawić?
Ponownie zapanowała
cisza. Po chwili namysłu skinęłam głową i ostrożnie
wygramoliłam się z samochodu. Rzuciłam mu jeszcze troskliwe
spojrzenie, po czym żwawo wyszłam z garażu. Siadając z powrotem
na kanapie, uświadomiłam sobie pewną rzecz. Moja mama była z domu
Niewiadomych.
Pamiętam:)
OdpowiedzUsuńMiałam sporo zaległości w Twoim opowiadaniu, więc musiałam wszystko ponadrabiać, ale oto przybywam, po przeczytaniu wszystkiego.
Opowiadanie skręca w stronę horroru, wręcz makabry i przyznam szczerze, że nie są to moje klimaty, ale w wielu momentach miałam dreszcz na plecach albo krzywiłam się z obrzydzenia/strachu, a myślę, że taki był zabieg:) Tęczowa dziewczynka wciąż w natarciu, strach się bać...
Fajnie, że jest taka gama bohaterów. Chyba najlepiej czyta mi się z perspektywy Janki, Anna też są spoko. W rozdziałach Anny jest takie... napięcie, niepokój. Bo nic się nie dzieje, nic nie wyskakuje, nie morduje, ale jest taka atmosfera napięcia, wyczekiwania na coś strasznego, no i ta trudna sytuacja w domu - to oczekiwanie wywołuje największy niepokój.
Bardzo podobała mi się scena z krukiem, Grzegorzem (lubię gościa. Serio. Nie wiem czemu, ale jest po prostu fajny, a do tego bardzo tajemniczy) i Anną. Była intrygująca, fajnie przedstawiała relacje między bohaterami i została dobrze napisana. Lubię ten fragment.
Intryguje mnie wątek Krzysztofa- gdzie ten chłopak wylądował?
Jakoś nie mogę przekonać się do Antoniny, ale bardzo współczuję jej sytuacji z matką - coś strasznego.
Jak dla mnie troszkę za dużo jest momentów, w których niewiele się dzieje, typu jedzenia, siedzenia w ciszy, wykonywania zwykłych, dziennych czynności... to jest troszkę nużące.
,,Kakao" się nie odmienia:)
Pozdrawiam ciepło!
P.
Horror to raczej nie będzie, raczej pewnego rodzaju thriller, choć co do tego też pewności nie mam (brawo, nie wiem, o czym piszę), gdyż tematem przewodnim jest raczej fantastyka. Cokolwiek to jest, to na pewno nie romans.
UsuńNaprawdę cieszę się, że ktoś przeczytał całość i potrafi wyodrębnić fragmenty, które mu się podobają, a które niekoniecznie. Postaram się coś z robić z tymi "przystankami" w fabule i zobaczymy co z tego wyjdzie. :)
O braku odmiany słowa "kakao" nie wiedziałam. Z wrażenia aż poszperam informacji na ten temat. ;z;
P.S. Ja osobiście najbardziej lubię Tośkę i Anię, ale jeszcze dojdzie kilku bohaterów... i zobaczymy, może zmienię zdanie (a to jest raczej nie do końca możliwe, hehe), bo nie miałam okazji nimi nigdy pisać. ;p