Rozdział 2 (cz. 4/5)

W końcu udało mi się napisać ten nieszczęsny rozdział... mam nadzieję, że się Wam on spodoba i zachęci do dalszego czytania. Wprowadziłam nowych bohaterów, ale również pojawił się jeden, którego znacie z poprzednich części. c:
Podsumowanie: 15 tys. znaków
*********************************
Anna
Dzisiejszy dzień był bardzo ciepły i słoneczny, ale teraz już nie musiałam mieć naciągniętych zasłon na okna. Spod przymrużonych powiek obserwowałam wirujące drobinki kurzu w ostatnich promieniach światła. Za oknem niebo już przyjmowało swoje wieczorne kolory, zwiastując, że jutrzejszy dzień będzie tak samo pogodny jak dzisiejszy. Westchnęłam cicho i oparłam głowę o fotel. Zamknęłam oczy i po prostu wsłuchiwałam się w monotonny stukot kół, które wiozły ciężką maszynę po już dość sfatygowanych już torach. Ciotka coś wspominała, że niedługo mają je wymienić, bo są dość wadliwe. Ja jednak nie czułam się z tego powodu zagrożona. Mimo, że było mi duszo, a moje poliki po prostu piekły z gorąca, wiedziałam, że jestem absolutnie bezpieczna w tych ciasnych czterech ścianach. Do moich uszu dobiegły kolejne głosy przyłączające się do kłótni starszych pań z przedziału obok. Uśmiechnęłam się lekko. Dyskutowały o podwyżce cen w mięsnym i o tym, że ostatnio zabrakło mięsa na kotlety dla ich wnuczków.
Mnie w głowie siedziało tylko jedno: wysiąść i przeżyć ten najbliższy miesiąc. Niby nie było nic złego w wysyłaniu mnie do wujostwa w połowie czerwca, ale ja i tak wiedziałam, że ten czas nie należał do najlepszych. Ale kto wie? Może tym razem będzie lepiej. Trzeba być optymistycznie nastawionym do życia. Przynajmniej będę mogła spać z Bogusiem. Przytuli się do mojego boku i ogrzeje swym ciepłem... No i ciocia Małgosia ma strasznie milutkie kocyki.
- Podróżni wysiadający w Kowlinie proszeni są do uszykowania się do wyjścia! - Ścisnęłam w palcach chusteczkę higieniczną, którą miętosiłam od połowy podróży. Otworzyłam oczy i z sykiem wpuszczając powietrze. Uniosłam głowę. Koniec tej sielanki. Trzeba się spakować i wysiadać. Będzie dobrze. Będziemy się świetnie bawić. Pójdziemy raz jeszcze do tej samej lodziarni z na wpół ślepą lodziarką, usiądziemy na niedziałającej już fontannie, popatrzymy jak sąsiadka poszukuje swojego grubego kota... Cały scenariusz znam już na pamięć. Za każdym razem wszystko wygląda identycznie. Żadnych zmian, żadnych wypadków... takie same, jednolite dni. Mimo, że działo się tak wiele, a pierwszym razem była to rzeczywiście niesamowita dawka wspomnień, to za drugim, trzecim, czwartym czy dziesiątym razem to faktycznie mogło się znudzić... ja dorastałam, mój kuzyn również. To już nie bawiło. Ani mnie, ani jego. Ale trzeba się trzymać scenariusza.
Wszelkie zmiany mogą wywrócić nasz świat do góry nogami.
Próbuję się zmienić. Ale nie potrafię. Właściwie to niewiele zmieni mój byt. Boję się wszystkiego, co kojarzy mi się z nieznanym. Przeraża mnie obcość, w której gdzieś może się czaić TO. Zadrżałam, ale i tak postanowiłam w końcu wstać z wygodnego, acz zakurzonego oraz obdartego fotela, bo głos dobiegający z głośników po raz kolejny ponaglił do szybkiego wysiadania.
Strzepałam z różowej, pogniecionej spódnicy okruszki domowej roboty rogalika z dżemem wiśniowym, którego jadłam po drodze. Rozejrzałam się i szybko zaczęłam zbierać wszystkie pozostawione przeze mnie i poprzednich pasażerów papierki. Nie chciałam, aby kolejni podróżni pomyśleli sobie, że siedziała tutaj jakaś totalna fleja, której nie obchodzi to, że to w końcu publiczny środek lokomocji. Z obrzydzeniem uniosłam metalową klapę kosza, która niestety była oblepiona gumami do żucia i szybko wrzuciłam tam śmieci. Kolejną czynnością przeze mnie podjętą było wpakowanie na siłę do torebki zakupionych przed wyjazdem kolorowych magazynów, które wielokrotnie wertowałam w trakcie podróży. Niewiele brakowało, a nauczyłabym się ich treści na pamięć. Po raz kolejny uśmiechnęłam się do siebie, chcąc zmienić swoje nastawienie na jeszcze bardziej optymistyczne. Przełożyłam pasek torby podręcznej przez ramię. Omiotłam spojrzeniem przedział, chcąc się upewnić, czy jeszcze czegoś nie zostawiłam. Mój wzrok przykuła różowa mięciutka podusia z owieczką wyszytą na przodzie. Od razu ją zagarnęłam do siebie i wcisnęłam pod pachę.
Już wyciągnęłam dłoń do klamki, by jednym zdecydowanym ruchem otworzyć drzwi, ale chwilę później zesztywniałam. Znowu będę musiała wyjść do ludzi. Znowu będę obserwowana. Znowu odnajdzie mnie TO i podejmie kolejną próbę zbliżenia się. Zadrżałam. Nie chciałam. Tak bardzo nie chciałam. Nie chciałam, aby znowu mnie dorwało. Wiem, że wciąż próbuje mnie zabić, ale się to nie udaje. Tylko i wyłącznie moje osobiste szczęście pozwala mi wciąż żyć. Po moim wiecznie wysuszonym i teraz również zgrzanym wszechobecnym upałem policzku spłynęła łza. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że płaczę. Drżącą ręką wygrzebałam z kieszeni swetra powieszonego na wieszaku chusteczki higieniczne i wydmuchałam nos. Nie mogłam powstrzymać drżenia dłoni. Bałam się. Bardzo. Choć wszyscy w kółko mi powtarzali, że ja to sobie ubzdurałam, nawet psycholog, to ja i tak wiedziałam swoje. TO istnieje naprawdę i mnie śledzi. Tylko siedząc w małych, zamkniętych pomieszczeniach miałam pewność, że tego tutaj nie ma. Właśnie dlatego już na początku drogi zasłoniłam okienko w drzwiach. Po to, abym nie czuła się obserwowana.
Poczułam, że pociąg zwalnia. Wystraszona obejrzałam się przez ramię i wyjrzałam przez okno. Natychmiast zobaczyłam znajome domy jednorodzinne z obdrapaną farbą. Wiedziałam, że zaraz ujrzę peron, na którym macha do mnie ciocia Małgosia. Szczerze wątpiłam w to, żeby przybyła tam reszta jej rodziny. Zawsze to właśnie ona mnie odbierała, nikt więcej. Wujek zwykle siedział w domu lub załatwiał sprawy ważące na rozwoju miasta. W końcu był burmistrzem. Zwykle widziałam go w wyprasowanym garniturze. Nie lubił się uśmiechać. W sumie sama nie wiem dlaczego. Zawsze miałam wrażenie, że bije od niego dziwne zimno, przez które właśnie w jego domu panuje taka, a nie inna atmosfera.
Nie czekając na zatrzymanie się pociągu, szybko przejrzałam się w lusterku umieszczonym nad fotelami, przeczesując kilka razy palcami moje krótkie, poprzyklejane do mojego spoconego karku blond włosy. Lubiły, a wręcz uwielbiały się elektryzować za każdym razem, gdy wkładałam któryś z moich ulubionych swetrów. Chwyciłam za uchwyt kwiecistej walizki, zdjęłam czerwony sweter z wieszaka i zaczęłam się przeciskać do wyjścia. Najpierw rozsunęłam drzwi przedziału, a później poszłam aż pod wrota, które miały otworzyć mi przejście do Kowlina. Otworzyły się w momencie, gdy miałam postawić ostatni krok. Niestety dziwnym trafem moja balerina trafiła na krawędź, przez co cała noga mi się poślizgnęła, a ja straciłam równowagę. Wszystko zawirowało, a ja z bijącym sercem zacisnęłam powieki. Wiedziałam, że pod schodkami jest wgłębienie, w którym są tory. Wygrzebanie się stamtąd nie jest rzeczą prostą - trzeba wówczas podjąć prawdziwą akcję ratunkową. A przynajmniej tak mi się wydaje. Poczułam ostre pieczenie na lewej łydce. Musiałam sobie rozciąć nogę o ostry kant schodka. O dziwo jednak nie spadłam w dół, tylko poczułam, że szybko objęły mnie silne ramiona. Znieruchomiałam. Nawet przestałam oddychać. Miałam twarz wtuloną w jego pierś. Czułam jego oddech na szyi.
- Anka, wszystko w porządku? Podarłaś rajstopy - usłyszałam znajomy, wyjątkowo zatroskany głos. Powoli podniosłam głowę i popatrzyłam w błękitne oczy, teraz już nieco przyciemnione przez zachodzące słońce. Zdawały się być ciemnozielone. Mimo to i tak wiedziałam, że wciąż są tak samo ładne jak za dnia. Uśmiechnął się, a następnie postawił mnie na ziemi, po czym wyciągnął z wagonu moją walizkę. Ból łydki się nasilił. Pociąg zagwizdał.
- Lepiej się odsuń - oznajmił chłopak, wskazując na żółtą linię namalowaną na peronie. Zrobiłam jeden krok w bok. On postąpił tak samo. Chwilę później drzwi się zamknęły, a machina odjechała.
- Gdzie ciocia? - zapytałam po chwili, nie chcąc dać po sobie znać, że łydka mnie niemiłosiernie bolała.
- A gdzie ma być? W domu - zaśmiał się. - Uparła się, że koniecznie musi dokończyć sprzątanie i upiec ciasto przed twoim przybyciem.
- Heh... - mruknęłam, spoglądając na walizkę, którą wciąż ściskał w ręce.
- Ja mogę się nią zająć, jeśli chcesz. - zaoferował, widząc, że nie mam zbytnio chęci do targania jej.
- Dzięki - powiedziałam tylko. Chciałam postawić krok, ale od razu skrzywiłam się, pod kolejną falą bólu. On przeniósł wzrok na moją nogę.
- Dasz radę dojść?
- Tak. Nie. Nie wiem. - powiedziałam, nie do końca pewna, co mu odpowiedzieć. Gdy popatrzył na mnie w głębokiej zadumie, ja na to tylko uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam na nowo miętosić poduszkę z owieczką.
- Nie wygląda to dobrze. Nie czułaś tego, że krew ci się wlewa do buta?
Zrobiło mi się słabo.
- S-serio? - wyjąkałam. Bałam się widoku krwi, dlatego też nie oglądałam skaleczenia. On niczego więcej nie powiedział. - To tylko kawałeczek... jakoś dojdę. To pewnie tylko otarcie.
Na znak, że mówię poważnie, zaczęłam powoli iść. Niespodziewanie do moich uszu dobiegł niski, męski głos z delikatną chrypą. Nie należał on jednak do mojego kuzyna.
- Wiedziałem, że coś wywiniecie bez opieki staruszków!
Obróciłam się, by zobaczyć idącego w naszym kierunku burmistrza Kowilna, który machał dzwoniącymi kluczykami od samochodu.
***
- Jak minęła podróż? - zapytała zatroskana ciocia. Przełknęłam kawałek mięsa i odpowiedziałam:
- W porządku. Miałam gazety...
- Czyli się nie nudziłaś - uśmiechnęła się, wymachując widelcem. Męska część rodziny w milczeniu spożywała kolację przygotowaną przez panią Królewską. Również odpowiedziałam uśmiechem i spuściłam wzrok na wciąż w połowie pełen talerz.
- Nie jesteś głodna? - dopytywała ciotka, która starała się ocieplić jakoś atmosferę.
- Jestem, jestem... tylko... gdzie Bodzio? - zapytałam, spoglądając na kuzyna. Zdawał się nas nie słuchać.
- Pewnie śpi. Możesz później do niego zajrzeć. - Skinęłam głową, wkładając do ust kolejny widelec z ziemniakami. - Jak z nogą? Już lepiej?
- Mhm... - mruknęłam, przeżuwając jedzenie. Później zapadła cisza. Nikt nie wiedział, o czym mówić. Czyli tak jak zwykle. Kątem oka obserwowałam wszystkich członków tej niezwykle specyficznej rodziny. Każdy z nich zdawał się być kompletnie inny. Genialny dziewiętnastolatek chcący zostać równie genialnym lekarzem, oziębły burmistrz i jego rozgadana żona.
Po zjedzeniu posiłku każdy rozszedł się w swoje strony - wujek Kazimierz do biura, Grzegorz do swojego pokoju, a ciocia Małgosia do kuchni myć naczynia. Ja wciąż siedziałam na krześle i wpatrywałam się w zdjęcia na ścianie. Każde przedstawiało inny moment z życia rodziny. Nigdy jakoś szczególnie im się nie przyglądałam, choć od zawsze zdawały się być okropnie intrygujące. Wstałam i powoli podeszłam do ściany. Na niektórych byli moi dziadkowie, na innych dziadkowie mojego kuzyna, zdjęcia z ślubu wujka i cioci, ich rodzeństwo, w tym moja mama wraz z moim tatą. Uśmiechnęłam się do siebie i wędrowałam wzrokiem po kolejnych fotografiach. Mały Grzesiu, na innym wraz ze mną u boku... zdecydowanie to właśnie on był gwiazdą tej galerii.
- Co tam wypatrzyłaś? - Gdy usłyszałam rozbawiony głos cioci Małgosi aż podskoczyłam.
- Em... nic... Wujek Kaziu wyglądał całkiem inaczej gdy był młody.
- Tak... można nawet powiedzieć, że był przystojny - roześmiała się kobieta. Uśmiechnęłam się lekko, analizując kolejne uwiecznione wspomnienia. - To ty sobie tutaj dalej oglądaj, a ja zrobię bitą śmietaną do deseru. Jeśli będziesz chciała, możesz mi przyjść pomóc.
- Jasne. - odpowiedziałam i poczekałam, aż wyjdzie z salonu. Stałam tak jeszcze przez chwilę, gdy mój wzrok przykuła kartka wciśnięta gdzieś za szafę. Musiała spaść. Jako, że miałam drobne paluszki, bez problemu ją stamtąd wygrzebałam. Okazało się, że było to kolejne zdjęcie. Młoda ciocia Małgosia przytulała się do młodego wujka Kazimierza. Tym razem wyglądał nieco inaczej. Miał ciemniejsze włosy, właściwie już czarne niczym krucze pióra, a jego oczy miały dużo ładniejszy odcień zieleni. Taki... intensywny, można było rzecz, że jadowity. No i nie miał okularów. Może to była również kwestia oświetlenia? Wyglądali na niezwykle szczęśliwych. Na żadnym ze zdjęć nie widziałam między nimi aż tak wyraźnej miłości. Może jednak naprawdę się kochali? Uśmiechając się do siebie w pocieszeniu włożyłam fotografię za ramkę innego ze zdjęć.
Stałam tak jeszcze przez chwilę, po czym usłyszałam zbliżające się zwierzę. Drewniane panele podłogowe wypolerowane na błysk zdradziły jego obecność. Obróciłam się za siebie. Brązowy lablador widząc, że to naprawdę ja, automatycznie radośnie ruszył w moim kierunku. Zaczęłam się śmiać, kiedy przykucnęłam, a ten zaczął najpierw namiętnie obwąchiwać moje włosy, a później lizać po policzku. Przytuliłam bestię. Szczęśliwy Bodzio o mało mnie nie wywrócił. Kiedy już nacieszyliśmy się sobą, postanowiłam, że jednak pomogę cioci w kuchni. Lablador oczywiście poszedł w ślad za mną.
***
Wieczorem, gdy już byłam w fiołkowej piżamie i popijałam kakao, oglądałam kolejny odcinek serialu "M jak miłość" na swoim laptopie. Będąc w połowie odcinka, uświadomiłam sobie, że muszę koniecznie iść do toalety za potrzebą. Zatrzymałam filmik, odłożyłam urządzenie, a następnie wyszłam z pokoju. Zaczęłam zbiegać po schodach, ale będąc już prawie w holu usłyszałam krzyki dobiegające z salonu, które niosły się po całym domu. Zamarłam.
- Jak to nie?! Czy ty naprawdę masz mnie aż za takiego głupca?! Sądzisz, że nie wiem?! Kurwa mać! To już tyle czasu, a ty wciąż uważasz, że jestem aż tak tępy, by tego nie widzieć?!
- Kochanie, uspokój się... to było tak dawno... nie wracajmy do tego... proszę...
- "Było tak dawno"?! Czy ty siebie w ogóle słyszysz?! Gówno, nie dawno! Pomyśl choć raz, nim coś powiesz! Sądziłem, że jednak zmądrzałaś przez ten czas... najwyraźniej się myliłem!
- To nie tak! Proszę, zrozum i wysłuchaj mnie choć ten jeden, jedyny raz!
- Słucham cię przez całe życie, choć wiem, że znaczna część z twych słów to kłamstwa! Nigdy nie miałem cię za dziwkę, ale teraz chyba muszę zmienić zdanie! Jeśli chcesz, to sobie do niego idź! Ja ci w niczym nie bronię!
- Ale ja kocham tylko ciebie!
- Stul pysk!
Po tych słowach usłyszałam głośnie plaśnięcie, pisk i dźwięk przewracanego krzesła. Uderzył ją. Musiała upaść. Zawróciło mi się w głowie. Oparłam się o ścianę. Nie byłam zdolna do wykonania żadnego ruchu.
- Może to cię czegoś nauczy!
Ciocia zaczęła szlochać. Przełknęłam ślinę. Cała się trzęsłam. Bałam się tego, czego właśnie byłam świadkiem.
- Wiedz, że od dzisiaj czuję wobec ciebie jedynie obrzydzenie. - Już nie krzyczał, ale jego ton głosu był wyjątkowo lodowaty, tak jak zawsze, gdy był wściekły. - Nawet jeśli mnie znienawidzisz, to i tak to jest niczym wobec tego, co ty wmawiałaś mi przez te dwadzieścia lat. Sądziłem, że się nawrócisz, że zrozumiesz, że on ma cię głęboko gdzieś. Jednak okazałaś się być nie dość, że okropnie głupia, to jeszcze nieszczera. Kochałem cię. Od zawsze. Ty jednak chyba nie brałaś moich uczuć na poważnie. Nie mam już najmniejszej chęci by ciągnąć to dalej.
Nie wytrzymałam. Zapłakana popędziłam z powrotem na górę i rzuciłam się na łóżko. Już całkowicie dałam upust emocjom.

Komentarze

  1. No i się doczekałam! ^^ Super rozdział :) Ciekawość aż mnie zżera co będzie dalej i o co w tym wszystkim chodzi :D Mam nadzieję, że rozdziały będą się ukazywać regularnie, dlatego życzę weny i do napisania :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Wena się na pewno przyda... Miałam (i właściwie wciąż mam) kryzys twórczy, wyszłam z wprawy i op. wychodzą albo za krótkie, albo bezsensowne, albo siedzę nad nimi cały dzień. Z powyższym było o tyle dobrze, że miałam je już zaczęte, wiedziałam co pisać i te sprawy. Dziś zacznę kolejną część, ale znając życie pewnie jej nie skończę.
      Mam do Ciebie jeszcze jedno pytanie... skąd się tutaj wzięłaś? Sądziłam, że po takiej przerwie w pisaniu nie wrócisz, że zapomnisz o blogu, a jednak... Co jest tego powodem? I jak natrafiłaś na link? Z katalogu opowiadań?

      Usuń
  2. Twoje opowiadania są Super!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że Ci się podobają. Jeśli dam radę to skończyć, to już jutro pojawi się kolejna część. :)

      Usuń

Prześlij komentarz