Rozdział 4 (cz. 4/5)

Mam dziwne wrażenie, że ten rozdział wypada dość słabo... cóż, może tylko tak mi się zdaje. Prosiłabym, aby ktoś w końcu odezwał się w komentarzach. Najbardziej cieszyłabym się, gdyby wymienił dobre i złe strony SM oraz je uargumentował. Nie wiem, co zmieniać, a co lepiej zostawić w świętym spokoju...
******************************************
Antonina
Siedziałam sama, walcząc z własnymi myślami jeszcze przez dobre kilkanaście minut. Ostatnio działo się zdecydowanie zbyt wiele. Ukryłam twarz w dłoniach. Kurwa, i co ja teraz zrobię? Utkwiłam tu z dziewczyną będącą piosenkarką, która jest tak bardzo zarozumiała, jak dotychczas podejrzewałam. I jeszcze Rias... Nie mogę przestać o tym myśleć. Jej brat wczoraj nie wrócił na noc do domu. Rozpoczęły się poszukiwania do których i ona dołączyła. Milczała przez cały wczorajszy i dzisiejszy dzień. Dostałam wieczorem tylko jedną, jedyną wiadomość:
Whare are my children?
To mogła być jej mama, która niczego nie wiedziała o naszej przyjaźni. Mogła zacząć przeglądać komputer Rias i natrafić tam na okno Gadu-Gadu, do którego była zawsze zalogowana. Cały czas się do niej dobijałam, więc nic dziwnego, że to zwróciło jej uwagę. Nie ma pojęcia, kim jestem, więc mogła pomyśleć, że to ja jestem porywaczem i nasłać na mnie policję... Choć właściwie nie do końca wiedziałam, jak to działa, bo Kanada jakby nie patrzeć była daleko od Polski... ale jej mama nie zdawała sobie o tym sprawy.
Po raz kolejny spojrzałam na siniaki prześwitujące przez dziurawe jeansy. Dwa dni temu całą noc spędziłam w lesie. Za bardzo bałam się wracać do domu. Kiedy się ocknęłam, nad lasem wisiała mgła. Początkowo sądziłam, że to tylko sen, jednak doskwierające mi zimno dawało mi znak, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Z cichą nadzieją, że to skutek uboczny palenia, a atak na mój dom był zwykłym widzeniem, postanowiłam jednak obrać kierunek domu. Kiedy wróciłam i zerknęłam do piwnicy ujrzałam to, czego zdecydowanie wolałam nie widzieć. Nad ciałem mojej mamy latało stado much. Z trzaskiem zamknęłam dziurawe drzwi i pobiegłam do łazienki. Siedziałam na zamkniętej klapie kibla i kołysałam się w przód i w tył przez dobrą godzinę, aż w końcu zdecydowałam się wziąć prysznic, próbując zapomnieć o tym, że mam zwłoki w piwnicy. Byłam w końcu cała brudna.
Kiedy weszłam na górę, do swojego pokoju, spostrzegłam, wiadomość Rias. Napisała, że jej brat zaginął i poszła go szukać. Już więcej nie dostałam od niej oznak życia. Znowu zachciało mi się płakać, choć wiedziałam, że jestem zbyt twarda, by to zrobić. Gdziekolwiek jestem, prawdopodobne zdawało się, że jestem teraz pod stałą obserwacją chociażby Stelli. Muszę chociaż udawać twardą. Wzięłam wdech i wstałam. Wszystkie kończyny miałam niezwykle roztrzęsione. Targało mną przerażenie. Wiedziałam, że jeśli szybko nie zorientuję się, co się dzieje i ze mną i z Rias, nie wytrzymam i strzelę sobie w łeb. Jeśli nie znajdę pistoletu, najwyżej spróbuję innego sposobu popełnienie samobójstwa.
Wyjrzałam przez okno. Wciąż lało. Zobaczyłam wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym. Brakowało jeszcze tylko krat w oknach... może to swego rodzaju ośrodek psychiatryczny? Nie... przecież wtedy nie pozwoliliby Stelli wyjść... Może zwyczajnie ją również sobie uroiłam? Skierowałam wzrok w kierunku jej torby i lekko ją kopnęłam. Nie zniknęła. Może przesadzam? Może wcale nie jest aż tak źle?
Ubrałam swoje ciężkie, mocno zniszczone glany i powoli skierowałam się do drzwi. Otworzyłam je, a moim oczom ukazał się korytarz. Zadrżałam lekko. Był znacznie ładniejszy, niż nasz pokój. Zdecydowanie bardziej zadbany. Ostrożnie wyszłam na korytarz i zaczęłam poprawiać włosy. Rozglądałam się dookoła, próbując się zorientować, co się stało i dlaczego tutaj jestem. W końcu dostrzegłam kogoś, kto stał piętro niżej, a dokładnie w holu i patrzył przez przezroczyste drzwi, zapewne będące głównymi. Szybko do niego zbiegłam. Był trochę niższy ode mnie i miał kruczoczarne włosy.
- Em... cześć - powiedziałam swoim typowym, burkliwym tonem - Wiesz może gdzie jesteśmy?
Odwrócił się w moją stronę. Mój puls w jednej chwili przyspieszył. Azjata. Lub Azjatka. Miał nienaganną, perłową cerę i lśniące, zielone oczy częściowo przykryte grzywką. Ubrany był w szarą bluzę i najzwyklejsze jeansy, które były trochę na niego za duże.
- No - odpowiedział po angielsku. Uniosłam brwi.
- Rozumiesz, co do ciebie mówię?
- No - również odpowiedział po angielsku i odwrócił się z powrotem w stronę drzwi. Ja również skierowałam tam wzrok. Płot, pole... nic poza tym. Na co on tak patrzył?
- Nie odpowiesz mi w końcu inaczej, prawda?
Milczał. Miałam niejasne wrażenie, że tak naprawdę nie chciał mnie zbyć powtarzając w kółko jeden wyraz, a w rzeczywistości faktycznie rozumiał każde słowo, które do niego wypowiadałam. Próbowałam mówić do niego jeszcze kilka razy, ale wyciągnął z kieszeni odtwarzacz mp3, słuchawki i zaczął słuchać muzyki. Stojąc obok bez problemu zorientowałam się, że był to dubstep. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, po czym z cichym westchnięciem skręciłam w jeden z korytarzy. Starałam się zapamiętać wszystkie cechy szczególne mijanych miejsc, by później odnaleźć drogę do pokoju, w którym miałam rzeczy. Włożyłam ręce do kieszeni spodni i starałam się patrzeć bez entuzjazmu na wszystko, co mijałam. W końcu mijając już którąś z kolei grupkę znajomych gawędzących w różnych językach świata, dostrzegłam kobietę, która... rozmawiała przez telefon. Stała w jakimś pomieszczeniu z dużym, dębowym biurkiem i ściskała w drugiej ręce dużą, złotą klatkę, w którym spokojnie siedział sobie kanarek.
- Przepraszam bardzo, ale musimy mieć to już na jutro! Wtedy przybędą wszyscy pozostali uczniowie i trzeba będzie rozpocząć szkolenie! Nie interesują mnie żadne "ale"! Ma być dokładnie tak, jak powiedziałam!
Oparłam się o ramę drzwi. Fakt faktem nie powinno się wtrącać do cudzego życia, ale zdawała się być dość intrygująca choćby z racji tego, że jako jedyna posiadała tu komórkę, miała zwierzątko i w dodatku pomieszczenie do niej należące było najlepiej wyposażonym spośród wszystkich, do których miałam okazję zajrzeć. Zagadanie do niej również byłoby bardzo w porządku choćby z tego powodu, że byłam teraz wredną Alvarą. Kiedy tylko rozłączyła się, ja postanowiłam dać o sobie znać słowami:
- I co, Różotko? Już się nagadałaś?
Kobieta o wiśniowych włosach średniej długości z lekkim przestrachem obróciła się w moją stronę. Przycisnęła do piersi telefon. Ku mojemu zaskoczeniu jej twarz wyglądała nieco staro. Wszyscy, których do tej pory mijałam wyglądali albo na nastolatków, albo na młodych dorosłych. Zaskoczenie na jej twarzy w jednej chwili zmieniło się w złość.
- Moja droga, powinnaś w tej chwili wyjść stąd. Nie mają tutaj dostępu żadni uczniowie.
Na znak, że nie zamierzam się stąd ruszyć, nastąpiłam jedną nogą na brązową wykładzinę w jej biurze.
- Nawet o tym nie myśl. Nie ruszę się stąd, póki nie dowiem się, co to za miejsce.
Zmierzyła mnie lodowatym spojrzeniem.
- Jutro rano odbędzie się apel. Tam o wszystkim się zorientujecie.
- Och, wielka szkoda, bo jestem strasznie niecierpliwa... - zadrwiłam. - Mów teraz.
- Jestem dyrektorką tej szkoły. Proszę natychmiast stąd wymaszerować, inaczej nie skończy się to dla ciebie dobrze.
Rzuciłam jej nienawistne spojrzenie. Aha, czyli jednak była to dyrektorka jakiejś uczelni, a ja wcale nie trafiłam do ośrodka psychiatrycznego... jakby dłużej się nad tym zastanowić, to faktycznie miało trochę sensu. Tylko według czego byliśmy tu przydzielani? Według tego, kto przeżył w swoim życiu jakąś tragedię? Ale z drugiej strony skąd mieliby niby o tym wiedzieć, że w moim domu zdarzyło się coś, co stanowczo do normalnych wypadków nie należało?
- W takim razie chciałabym wiedzieć tylko, co to za szkoła.
- Szkoła Magii. Wystarczy?
Zmarszczyłam brwi. Czy ona sobie ze mnie drwiła? Na mojej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.
- A więc to tak... prawdy nie powiesz, bylebym sobie poszła? Jasne, w porządku, niech ci będzie. Przyszykuj się, że będziesz miała tutaj trudne życie - pogroziłam, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Kanarek zaczął śpiewać. Im dalej byłam od biura, tym słabiej słyszałam śpiew. Idąc tak i przyglądając się młodym, stojącym po drodze, dostrzegłam, że znaczna ich część miała na ramionach dziwne, czarno-niebieskie znamiona. Im dłużej się im przyglądałam, tym dostrzegałam więcej zależności. Dziewczyny miały je na lewym, a chłopacy na prawym. Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze. Zdecydowanie nie był to zbieg okoliczności. Tyle osób nie mogło sobie sprawić takich samych tatuaży. A co jeśli ona mówiła prawdę, a zjawiska paranormalne rzeczywiście mogą mieć miejsce w prawdziwym świecie? Z nadmiaru rozmyślań, zawróciło mi się w głowie. Przytrzymałam się ściany.
- Are you ok? - zapytał jakiś ciemnoskóry chłopak w kwiecistej koszuli.
- Um... Yeah - mruknęłam, jednak dalej trzymałam się ściany.
- You want a water?
- Yes, please...
Wskazał mi najbliżej stojące krzesło i gdzieś poszedł. Wrócił po około dwóch minutach i wręczył mi szklankę wody.
- Here you are - uśmiechnął się przyjacielsko.
- Thanks...
Strasznie trzęsły mi się ręce, więc o mało się nie oblałam. Dopiero pijąc zauważyłam, jak spragniona byłam. Później Paulo wyjaśnił mi, gdzie jest stołówka, gdzie mogę regularnie chodzić po jedzenie i picie, bo inaczej mogę się pochorować. Dopiero kiedy wrócił do rozmowy ze swoją dziewczyną, a ja siedziałam ściskając szklankę wody doszłam do wniosku, że ostatni posiłek zjadłam w piątek... Przez to wszystko w ogóle nie zwracałam uwagi na głód. Kiedy stwierdziłam, że mam już dość siły, by wstać i odnieść szklankę i poprosić o coś do jedzenia, skierowałam się w miejsce wskazane przez chłopaka.
Kiedy tylko minęłam próg pomieszczenia, do moich uszu dobiegły rozmowy wielu ludzi. Tutaj właśnie zgromadziło się na oko sto osób... Najwidoczniej była to pora obiadowa. Ustawiłam się w kolejce do okienka i badałam spojrzeniem pomieszczenie. Głupio czułam się z tym, że byłam tutaj sama i nie bardzo miałam z kim porozmawiać. Jedyną osobą, która wzbudziła moją sympatię był Paulo, jednak on miał już kilku znajomych i dziewczynę. Gdybym dołączyła się do ich grupy, mogłoby to być ciut niewygodne... Nawet już nie pamiętałam, w którym pokoju mieszkał.
Na obiad była kasza z gęstym, ciemnym sosem i buraczki oraz kawałki drobno pokrojonego mięsa. Usiadłam przy rozchwianym, pomarańczowym stole i zabrałam się za jedzenie. Z braku innych wolnych miejsc dosiadło się do mnie kilka osób, ale traktowało mnie jak powietrze. Ja rzucałam im tylko wściekłe spojrzenia. Udawanie bad girl bez całej obstawy było trudne i... cóż, może trochę głupie. Kończąc posiłek wypatrzyłam Stellę, która już żywo rozmawiała z ludźmi przy innym stoliku. Ciągnęło do niej tyle osób, że niektórzy, którzy chcieli z nią wymienić choć słowo stali dookoła niej i potakiwali. Wszyscy się wesoło śmiali. Świetnie. Nawet taka suka radziła sobie lepiej ode mnie. Zapałałam do niej jeszcze większą nienawiścią. Jeszcze jej pokażę, że to ja tutaj rządzę. Nie zdzierżyłabym tego, gdyby kierowała całym naszym pokojem, szczególnie, że pewnie dołączy do nas więcej osób.

Komentarze

  1. Cechy dobre-robi się coraz ciekawiej, Cechy złe-nwm

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogółem treść ok, potrafi zainteresować. Zauważyłam jeden błąd: jeśli chciałaś napisać "Gdzie jest moje dziecko??" to powinno być "Where is my child?" (To co napisałaś chyba oznacza "Gdzie są moje dzieci"[Nwm, czy chodziło o Rias i jej brata, czy tylko o jej brata]) PS.Napisałaś "Whare" a nie "Where"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziło o dzieci. Rias również zaginęła.
      Literówka była tam akurat celowa. Bohaterowie również mają swoje słabości, a mama Rias akurat nie do końca opracowała działanie klawiatury. ;)

      Usuń
  3. 53 year old Physical Therapy Assistant Leland Royds, hailing from Clifford enjoys watching movies like "World of Apu, The (Apur Sansar)" and Mushroom hunting. Took a trip to Ilulissat Icefjord and drives a Duesenberg SJ Speedster "Mormon Meteor". Idz do strony internetowej

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz