Rozdział 4 (część 3/5)

Przepraszam, że tyle trzeba było czekać (ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? Komentatora widuję tylko jednego i to jeszcze nie zawsze) i koniec końców dodałam coś tak krótkiego, ale próbowałam przez ten cały czas coś dopisywać. Wreszcie usunęłam to, bo było tak znikąd wyjęte (tak, staram się ograniczać bezsensowne historie o tym, jak kto spaceruje i kto co robi, które nie mają żadnego wpływu na fabułę) i ta część zrobiła się dziwnie krótka... wybaczcie, ale naprawdę nie chciałam przesadnie przedłużać.
**********************************
Antoni
- Czy mógłbym złożyć wizytę w sali numer czterdzieści dwa?
Sekretarka zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem i zaczęła przeglądać plik papierów. Zestresowany zaciskałem dłonie na szelkach plecaka.
- Pana imię i nazwisko?
- Antoni Szafruga.
- Jest pan rodziną pacjentki?
Po chwili namysłu pokręciłem przecząco głową.

- Nie znam jej, ale to właśnie ja zawiadomiłem, że jest ranna... Bardzo panią proszę. Choć ten jeden raz! - błagałem odrobinę płaczliwym tonem. Rozpaczliwie chciałem zobaczyć jej iście anielską buzię. Sekretarka zmierzyła mnie spojrzeniem, na co uśmiechnąłem się szeroko, jednak niepokój wypełniał moją duszę. To się nie może udać. Odeśle mnie z kwitkiem. Sięgnęła po telefon i wybrała jakiś numer. Stałem jeszcze przez chwilę i czekałem aż skończy. W końcu odłożyła słuchawkę i zapytała:
- Dotrzesz sam?
Moje serce wywróciło fikołka. Pokiwałem głową. Już miałem ruszyć, kiedy przygruba sekretarka wstała zza biurka, z hałasem odsuwając jednocześnie drewniane krzesło, na którym siedziała.
- W zamian powiedz mi, proszę, jak ta pacjentka się nazywa.
Zrobiło mi się gorąco. Musiałem szybko coś wymyślić... to ode mnie zależy, czy wyrzuci mnie na zbity pysk. To zawsze mogła być jakaś próba.
- Dorota Król - wymamrotałem. Kobieta usiadła i coś zanotowała. Jeszcze przez chwilę sądziłem, że zapyta o coś jeszcze, ale zaczęła wlepiać spojrzenie w ekran komputera. To chyba znak, abym się ruszył, więc tak właśnie zrobiłem. To aż niemożliwe, aby poszło tak łatwo. W duchu zacząłem przeklinać funkcjonowanie polskich szpitali. Kto ich zatrudnił i dlaczego nie zwolnił? To, że wpuścili na wizytę obcego to raz, a dwa, że zapytali go o nazwisko pacjentki i bez sprawdzenia jego prawdziwości uwierzyli mu na słowo. Szczerze wątpiłem, abym miał rację, tym bardziej, że tajemnicza dziewczyna z lasu (o ile można było to nazwać lasem) nie wyglądała mi na kogoś, kto by rozgłaszał to, kim jest.
W końcu stanąłem przed salą z numerem czterdzieści dwa. Wiedziałem, że ona tam właśnie się znajduje, bo uczestniczyłem we wczorajszej akcji. Drzwi były przymknięte, więc lekko je popchnąłem. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Na przeciwko mnie, tuż pod oknem stało łóżko, na którym leżała kobieta, którą nazwałem Dorotą. Jej kruczoczarne włosy rozsypane były na poduszce, a ich kolor ocieplany był słońcem padającym przez okno, w które uparcie się wpatrywała.
- Cześć... Jak tam? Lepiej się czujesz? - zagadałem nieśmiało. Stałem nadal w sporej odległości od łóżka. Chciałem uniknąć powtórki z dnia poprzedniego. Dwa największe zadrapania na twarzy musiałem zakleić plastrami, przez co wyglądałem jeszcze bardziej idiotycznie niż zwykle. Nieznajoma zwróciła w moją stronę twarz. Wyglądała na trochę znudzoną moim widokiem.
- Idź stąd. Zostaw mnie w spokoju - syknęła, badając mnie spojrzeniem. Jej wzrok zatrzymał się na tatuażu na mojej prawej ręce. Mięśnie jej zelżały.
- Podejdź tu... i pokaż ramię.
Zmarszczyłem brwi, ale bez słowa protestu wykonałem polecenie. Zaczęła oglądać misterne wzory i przebiegać po nich palcami.
- No proszę... Strażnik - wymamrotała.
- Że co?
Dorota puściła moją rękę i spojrzała mi głęboko w oczy. Uśmiechnąłem się niepewnie, nie do końca wiedząc, czego mam się po niej spodziewać. Naprawdę robiło się dziwnie.
- Chodzi o ten tatuaż...? To bardziej takie znamię, mój brat ma identyczny...
- Wykazywałeś dotąd jakieś zdolności magiczne?
- Co?
Wywróciła oczami i ponowiła pytanie.
- Chyba nadal nie bardzo rozumiem.
Prychnęła, po czym... wstała z łóżka. Miała piżamę tak krótką, że zauważyłem zszytą ranę. Ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu za razem Dorota bez najmniejszego problemu przecięła szwy przejeżdżając po nich paznokciem. Zrobiło mi się trochę słabo, gdy zobaczyłem zżółkłą ranę pokrytą grubą warstwą ropy. Nigdzie nie widziałem mięśni ani krwi, a skóra pod zaschniętą substancją wyglądała na zaognioną. Była również dużo płytsza niż kilka godzin temu. Tak zdecydowanie nie powinna goić się rana.
- Przypomnij mi... masz brata, tak?
- No tak...
- Młodszego czy starszego?
- Jesteśmy bliźniakami - powiedziałem, nie do końca wiedząc, czy dobrze postępuję - ale to on jest odrobinę młodszy.
- Rozumiem, że znamię pojawiło się w tym samym okresie?
- Mniej więcej... tak dokładnie to nie wiem - urwałem - Na co ci takie informacje? Przecież nawet nas nie znasz.
Ona tylko zaczęła wpatrywać się w pustą ścianę, jakby dostrzegła tam coś interesującego. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Wasz ojciec nie żyje - stwierdziła, jak gdyby nigdy nic. Popatrzyłem na nią podejrzliwie. Teraz prócz piękna widziałem w niej przede wszystkim zagrożenie. Wygadywała jakieś niestworzone rzeczy.
- Słuchaj... Jeśli naprawdę chcesz tak bardzo się mnie pozbyć, to przestać próbować mnie zastraszać. Wystarczy powiedzieć, a ja wyjdę i...
- Czym? Tym, że wiem, więcej niż przeciętny człowiek? Czy tym, że mówię prawdę? - wbiła we mnie chłodne spojrzenie zielonych oczu. Nie odpowiedziałem. - To, czy mi wierzysz zależy wyłącznie od ciebie. Jesteś jednym ze Strażników, więc nawet nie mam jak cię obronić przed tym, co cię spotka. - Zamknęła oczy i stała tak przez chwilę w olbrzymim skupieniu - Przekaż później innym, których poznasz, że wasz przywódca nie ma racji. Że to właśnie on jest prawdziwym problemem.
Po czym pstryknęła palcami i zniknęła.
To zdecydowanie nie było normalne.

Komentarze

Prześlij komentarz