Rozdział 5 (część 5/?)

Ze wzgląd na zepsutego laptopa wraz z wyjazdami zadecydowałam, iż będę moją wenę wylewać na pisanie SM chociażby w zeszycie, na kolanku... nad rzeką. No dobra, okazję napisać co nieco w tak dogodnych warunkach miałam tylko 4 strony (z zeszytu!), resztę to gdzie tylko popadnie, w tym na kuchennym stole. Doczytanie się do mojego pisma było prawdziwym wyzwaniem...
Mam pytanko - chcecie więcej zdjęć z okoliczności pisania kolejnych części? Jak dla mnie to całkiem ciekawe urozmaicenie posta. :D 

P.S. Kolejnej części niestety nie będzie za tydzień, gdyż jutro wyjeżdżam na obóz, który trwa blisko 2 tygodnie i zwyczajnie nie będę mieć czasu.


*****************************
Janina
Uspokojenie się po tych jakże dziwacznych wydarzeniach do najprostszych nie należało. Przyjazne usposobienie pana Kamila przyczyniło się do tego, że poczułam się ciut lepiej, ale wciąż nie można było tego nazwać mianem bezpieczeństwa. Informacja o tym, że zamierza rozprawiać o magii wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Coś jak połączenie niedowierzania i ciekawości. I w co oni mnie wpakowali? Mój były ksiądz-katecheta z całą pewnością za coś takiego pogoniłby mnie z krzyżem i wodą święconą, twierdząc, iż jestem opętana. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie i przesunęłam na skraj krzesła. Zobaczymy, jak wiele jest prawdy z tego, co próbowano nam wmusić. Kto wie, może czarowanie to będzie mój wyjątkowy talent? To jeszcze brzmiało dość absurdalnie, nawet w mojej głowie, ale coś kazało mi zaufać tym ludziom, czy, jak nazywali to nauczyciele, warmagom. Cokolwiek to miało dokładnie znaczyć.
- Zacznijmy od kilku zależności, które zdołaliśmy zaobserwować na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. Pierwszą jest to, że magiczne zdolności pojawiają się dopiero od określonego wieku...
- Siedemnastu lat, uściślając - wtrąciła wesoło dziewczynka, która nazywała siebie Joasią. Było w niej coś strasznie znajomego. Dosłownie strasznie. Jej nienaturalnie zielone oczy zdawały się wywiercać na wskroś moją duszę. Niepokoiła mnie ona całą sobą. Była w dodatku najmłodsza i prawdopodobnie przydzielono ją do innego pokoju, kiedy to wszystkie inne dziewczyny z naszej klasy trafiły do jednego. Nawet nie było dla niej łóżka, by istniała taka możliwość. Była jednym słowem inna.
Nauczyciel zatrzymał na niej zagubione spojrzenie na zaledwie ułamek sekundy, po czym niedbale machnął ręką, prawdopodobnie chcąc zamaskować własną reakcję i kontynuował:
- Kolejną rzeczą charakteryzującą warmaga są wyjątkowe umiejętności, niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju - mówił to takim tonem, jakby zamierzał każdego z nas z osobna pogłaskać po głowie - Znaczy to, że magiczna zdolność, którą odkryjecie jest niemożliwa do osiągnięcia dla innych warmagów.
- Po czym w takim razie poznajecie młodego maga, skoro objawy bywają inne? Wielu z nas również ma mniej niż siedemnaście lat - zapytała Stella wyjątkowo znudzonym głosem.
- Warmaga, kochanie - poprawił, mówiąc tonem tak troskliwym, że gwiazda aż zmarszczyła z niesmakiem nos - Głównie po rodzicach. Tożsamość niektórych jest nam znana...
- A co jeśli ktoś nie zna swoich biologicznych rodziców?! - Stella aż poderwała się z miejsca. Mnie również tętno skoczyło, gdy tylko uświadomiła mi tę nieścisłość. Zerknęłam na pana Kamila. Poznał moich rodziców...? Nawet ich nie pamiętam, a ich dane nie są mi znane. Innymi słowy nie było JAK dotrzeć do tego, kim byli. Nie sądziłam, by rozwiązanie było oczywiste, szczególnie że opiekunki również twierdziły, że nie znają mojego pochodzenia. Uświadomiłam sobie jeszcze pewną rzecz. Stella również wychowała się nie mając przy sobie prawdziwych rodziców? O tym nie wiedzieli nawet dziennikarze...
On za to patrzył na dziewczynę nieprzenikliwym spojrzeniem, wręcz ze smutkiem. Nagle stał mi się dziwnie obcy. Radosna otoczka zniknęła.
- To skomplikowany proces - powiedział oschle. Stella trzasnęła zaciśniętą pięścią o ławkę, ale usiadła. Rzeczywiście, twierdząc po minie nauczyciela można było dojść do wniosku, że nie było tu czego dyskutować. Postąpił kilka kroków bliżej biurka, a jego twarz na chwilę została zasłonięta przez zasłonę naprawdę długich, kruczoczarnych włosów. Gdzieniegdzie połyskiwała siwizna, jednak jasnych nitek było stosunkowo niewiele. Prawdopodobnie miał około czterdziestu lat, a jego włosy mogły mieć ponad metr długości. Uniósł twarz.
- W niektórych przypadkach nie jesteśmy pewni - mówił, a jego głos stopniowo wracał do poprzedniego, pogodnego tonu - Dokładniej wtedy, gdy jeden z rodziców jest warmagiem, a drugi nie.
- Szanse na bycie warmagiem wynoszą wtedy jeden do dwóch - ponownie dodała Joasia, jakby było to oczywiste. Zmarszczyłam brwi i kątem oka obserwowałam równie nic nie wiedzące bądź całkiem nieobecne twarze pozostałych uczniów. Skąd ona u diaska miała taką wiedzę? To ja byłam opóźniona czy ona do przodu?
- Tak, oczywiście - powiedział nieco speszony nauczyciel magii - Przede wszystkim warmagami zostają osoby wyłącznie urodzone po roku 1969.
- Dlaczego? - zapytał wyjątkowo spokojnie Grzegorz. Pan Kamil ponownie zastygł, nawet przestał oddychać. To pytanie chyba zbiło go z tropu. Obróciłam się powoli ku poznanemu wcześniej nastolatkowi. Wbijał wzrok swoich błękitnych oczu (które nawet z tej odległości mogłam określić już nie jako kojarzące się z bezchmurnym niebem, a z soplami lodu) w drobną sylwetkę nauczyciela. Odezwał się dopiero po kilku wyjątkowo długich sekundach.
- Taka jest zasada.
Odpowiedź była o tyle wymijająca, że chyba każdy zauważył to oczywiste kłamstwo. Czy raczej półprawdę. Jasne było, że coś ukrywał. Nie byliśmy już bandą dzieciaków, którym można wcisnąć byle bzdurę. Wciąż uważnie wpatrywałam się w Grzegorza. Nawet nie drgnął, słysząc taką odpowiedź. Nauczyciel zaszurał butami, okazując w ten sposób niewypowiedziane zniecierpliwienie moim ciągłym odwracaniem się. Głupi nawyk. Usiadłam prosto. Było cicho jak makiem zasiał. Pan Kamil odchrząknął, mierząc neutralnym spojrzeniem całą klasę.
- Pierwsze pokolenie urodzone zostało między rokiem 1969 a 1989. Wszyscy inni warmagowie już nie biorą się z czystej losowości, lecz są potomstwem wcześniej wspomnianego pierwszego pokolenia.
"Czyli któryś z moich rodziców musiał być warmagiem..." - przeszło mi przez myśl. Pan Kamil nagle zastygł, patrzył z melancholią na przeciwległą ścianę. Otworzył usta, by coś dodać, ale natychmiast je zamknął i ponownie przeszedł się po forum klasy.
- Wszyscy warmagowie z pierwszego pokolenia wiedzą o swoich zdolnościach? - zapytała cicho Tosia. Aż się wyprostowałam. Po raz pierwszy zdała się mówić... cóż, inteligentnym tonem. O ile coś takiego w ogóle istnieje. Zniknęła pretensja, ironia i zwykła kąśliwość.
- Nie, nie wiedzą - Pokręcił głową, opierając się o blat biurka. Miałam wrażenie, że jest odrobinę roztrzęsiony - Nie wszyscy.
- Ci którzy wiedzą... jak się dowiedzieli?
Zrobił się czerwony na twarzy. Naprawdę się trząsł, teraz widziałam to wyraźnie. Co było w tej informacji tak stresującego?
- Dobre pytanie. Prawidłowe władanie nad czarami wcale nie jest tak proste jak na filmach. Nie ma czegoś takiego, że nauczymy się potężnego zaklęcia w obliczu zagrożenia. Do zrobienia choćby iskry potrzeba lat praktyki, opanowania i maksymalnego skupienia. Nie przechodzi to całkowicie swobodnie, zawsze potrzebujemy jakichś pokładów energii. Im dłużej będziemy z tego korzystać, tym faktycznie będzie to prostsze...
Stella zaśmiała się z dezaprobatą.
- Więc na co te czary? - zapytała, podkreślając ostatnie słowo.
Zatrzymał na niej wzrok swoich jasnych oczu, ale zignorował jej pytanie.
- Odnoście poznania swoich możliwości, sporo zależy od okoliczności. Jedni są świadkami zdarzeń nadprzyrodzonych w swoim otoczeniu, dzięki czemu zaczynają dociekać i prędzej czy później orientują się, co dokładnie jest z nimi nie tak. Inni z kolei... - Tu urwał. Zamknął oczy, jakby bardzo się skupiał, po czym oderwał się od biurka i dopiero wtedy rozchylił powieki - Ze wszystkich krajów na Ziemi wybrano po dwóch kandydatów na warmaga, wszyscy wychowani zostali w jednym okręgu. W Polsce odnotowano za to znacznie więcej takich przypadków.
- Ile? - zapytałam szybko. Nawet nie wiedząc kiedy zaczęłam ze zdenerwowania ugniatać własne palce. Zainteresowałam się tematem znacznie bardziej, niż bym się spodziewała.
- Wiadomo nam o... - przerwał i szybko przeliczył w pamięci, unosząc spojrzenie ku niestarannie wymalowanemu sufitowi - ...jedenastu.
- To aż o dziewięć więcej! - zdumiał się jeden z rudowłosych chłopaków. Dokładniej ten w dużych okularach z ciemnymi oprawkami - Skąd taka różnica?
Pan Kamil się zawahał, ale ostatecznie wzruszył ramionami. Łatwo było poznać, gdy próbował coś ukryć.
- Prawdopodobnie przypadek.
Tosi, czy jak kto woli Alvarze wymsknęło się niezadowolone prychnięcie. Co jak co, ale ja w takie zbiegi okoliczności również nie wierzyłam. Nauczyciel zdawał się nie zwrócić na to uwagi.
- Mógłby pan coś... pokazać? - zapytała po długiej chwili milczenia Ania - Proszę... - Dodałam tym swoim słynnym, cichutkim i wiecznie przestraszonym głosem.
- W sensie... zaklęcie? - zapytał, a wnioskując po jego reakcji w postaci cichego śmiechu, musiała potaknąć. Uniósł rękę nieco ponad wysokość własnego ramienia. Nastąpiła chwila prawdy. Niespodziewanie z jego dłoni prysnęło coś w rodzaju srebrno-niebieskich nitek, przypominających jednocześnie skrzące się odłamki lodu. Odruchowo przywarłam do ławki, gdyż początkowo spodziewałam się tandetnych sztuczek ulicznych iluzjonistów. Jednak mój przestrach okazał się daremny, bo fantazyjne wzory wcale nie opadały, lecz unosiły się bez pośpiechu dobry metr nad moją głową. Jakby znajdowały się w stanie nieważkości. Obserwowałam to zjawisko z szeroko rozwartymi oczami.
- Co to? - wykrztusił drugi z rudzielców.
- To, moi drodzy, jest moc, którą zdefiniowaliśmy jako Oczyszczenie. Na kim tylko spocznie, dozna oczyszczenia umysłu...
Nie zdołał dokończyć, a Gabi już zerwała się z miejsca, tym samym zanurzając głowę między nibyszkiełka, jak to sama nazwałam w myślach. Wiele z nich przywarło do jej czoła, policzków, brody czy włosów, zamigotało bladym światłem, po czym zniknęło. Na jej twarzy odmalowała się nieopisana ulga. Pan Kamil patrzył na to wyraźnie nie wiedząc zareagować. Z całą pewnością nie był zły.
Postanowiłam nie zostawiać jej samej na pastwę zdumionych spojrzeń reszty uczniów, więc i ja podniosłam się z miejsca. Poczułam się jakbym zanurzyła się w zimnej wodzie. Przed oczami przemknęły mi wizje wszystkich wspomnień z "tęczową dziewczynką", jasnymi włosami mamy, Dorotą, kłótniami w pokoju... Wszystko, co mnie niepokoiło od jakiegoś czasu nagle zniknęło. Poczułam pustkę. Bardzo przyjemną pustkę. I lekkość. Dopiero gdy rozchyliłam powieki, zauważyłam, że cała nasza klasa teraz stała, korzystając z kojących psychikę właściwości czaru. Wszyscy prócz Azjatki, która siedziała ze wzrokiem uparcie wbitym w ławkę.
Wtedy nibyszkiełka zniknęły i wszyscy stopniowo usiedliśmy.
- Są jakieś skutki uboczne? - zapytała ciut zaniepokojona Alvara.
- Nie należy z tego korzystać zbyt regularnie. Na własnej skórze przekonałem się, że ma to właściwości uzależniające - Mówiąc to, uśmiechnął się smutno.

Komentarze

Prześlij komentarz