Rozdział 3 (cz. 3/4)

Pokończyłam niemalże wszystkie op. z innych blogów (jupi!), więc mam nieco więcej okazji do pisania tutaj. Napisałam ten rozdział już nieco wcześniej, ale żeby nie było spamu ustawiam publikację na co tydzień, jak to było niegdyś planowane. Od teraz co czwartek o 17 postaram się publikować nową część. :)
****************************************

Antoni
- W końcu odebrałeś! Stary, coś ty robił?
- Ja? - mruknął zaspany i przeczesał palcami rude włosy - Zgadnij.
- Zajmowałeś się panienkami?
Zatrzymał wzrok na mojej twarzy. Wyglądał tak, jakby zamierzał mnie zamordować, więc wyszczerzyłem się głupio.
- Po co się do mnie dobijasz od rana? Przecież wiesz, że wyjechaliśmy na weekend i musiałem odespać. Poza tym jutro mam ważny sprawdzian i...
- Zamknij się, ok? - przerwałem mu. Posłał mi znudzone spojrzenie, a jego wzrok wyrażał oczekiwanie - Był u was tata?
Cisza. Dopiero teraz zauważyłem, że Skype znowu się zaciął. Ekran zrobił się czarny, a gdy już się pojawił, wszystko było zamazane, włącznie z twarzą mojego brata. Jęknąłem.
- Powtórz, bo znowu twojemu internetowi odwala.
- Był u was tata?
- Nie, a co? Znowu gdzieś się schlał w krzakach?
Dopiero teraz obraz odzyskał ostrość. Zauważyłem, że czyści okulary.
- Nie wiem, może, ale nie ma go od kilku dobrych dni. Miał już wrócić z trasy.
- To wiedz, że u nas na bank go nie było.
Cisza. Moja ostatnia nadzieja wygasła. Wyglądało na to, że skoro u Emila go nie było, to będę musiał sam go znaleźć. To całkiem prawdopodobne, że poszedł na dziwki i do teraz leży gdzieś schlany. Podskoczyłem, gdy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju mojego brata. Miał laptopa zaraz przy drzwiach, przez co było to doskonale słyszalne.
- Emilku, kto dzwoni? - zapytała kobieta z równie rudymi włosami, z tym, że jej nie sterczały we wszystkie strony, tylko zwijały się w schludne loki. Trzymała w rękach talerz ze śniadaniem, a może bardziej obiadem. Było w końcu południe. Uśmiechnęła się do mnie blado - Cześć, synku.
- Cześć, mamo - odmachałem jej z udawaną niechęcią. Choć wciąż traktowała Emila jak dziecko, choć jest już pełnoletni, to i tak szczerze wolałbym mieszkać z nimi. Nie ma tam przynajmniej takiej patoli.
- Co u ciebie i taty?
- Nie ma go - mówiąc to, odchyliłem się na krześle i założyłem ręce za głowę - Pewnie znowu się schlał.
Zmarszczyła brwi, ale popatrzyła na mnie z politowaniem.
- Szkoda, że nie wiedziałam od początku, że jest takim draniem... - mruknęła, jednak drugie zdanie wypowiedziała już głośniej, uśmiechając się szeroko: - Jak tam w szkole? Dobrze ci idzie?
- Eh... no wiesz... - zaśmiałem się lekko - Po staremu.
- Masz jakieś zagrożenia?
Emil prychnął. Posłałem mu mordujące spojrzenie, które mieliśmy w zwyczaju wymieniać. Jebany kujon.
- Z matmy i fizyki. I może z czegoś jeszcze.
Teraz Emil się roześmiał. Po raz kolejny posłałem mu mordujące spojrzenie, ale on chyba tego nawet nie zauważył.
- To ty chyba nie przejdziesz.
- Coś się wymyśli. Ma się te znajomości - powiedziałem, udając, że się tym nie przejąłem. Tak naprawdę nie miałem żadnych znajomości. Już jest pewne, że nie przejdę do trzeciej klasy. Jestem zagrożony nawet z religii. Nie chciałem martwić rodzonej matki. Wzięli rozwód kiedy byliśmy w pierwszej klasie podstawówki. Od tej pory jesteśmy rozdzieleni. Możemy jedynie rozmawiać przez telefon lub internet gdy nie ma taty. O ile wcześniej kłóciliśmy się jak to rodzeństwo, tak teraz można nas wziąć za obcych sobie ludzi. Nie łączy nas nawet politowanie, tylko złośliwość. Ta wrodzona cecha ujawnia się u mojego potulnego braciszka tylko w mojej obecności. Zabawne, prawda?
Mama dała Emilowi śniadanie, po czym wyszła z pokoju. Uśmiechnęła się do mnie nawet na pożegnanie. Ojciec uśmiechał się tylko wtedy, kiedy patrzył na nowiutką flaszkę wódki lub wtedy, kiedy znajdował powód, by mnie uderzyć. Wielokrotnie wybuchały z tego powodu spory. Jestem pełnoletni i mam dość siły, by mu się przeciwstawić, jednak brak mi pieniędzy, by wynająć własne mieszkanie, przez co mam pewnego rodzaju dług u niego. Gdybym tylko mógł... To wszystko powoduje, że i mnie zdarza się od jakiegoś czasu sięgnąć po kieliszek.
- Czegoś jeszcze chcesz? - zapytał rudy, pocierając ręką oko.
- Nie. Raczej nie - mruknąłem. Wiedziałem, że najwyższa pora wyjść i zacząć go szukać. Może przy okazji kupię sobie jakiegoś kebsa na obiad.
- To nara - oznajmił, rozłączając się. W śmierdzącym alkoholem mieszkaniu znowu zapanowała cisza. Z cichym stęknięciem podniosłem się ze skrzypiącego krzesła i wziąłem pierwszy lepszy plecak. Przydałby się nowy lub chociażby czysty, ale nie miałem zbytnio chęci, by się tym zająć. W ten sposób przynajmniej mogłem porządnie zjeść. Spakowałem paczkę czipsów, bułkę, kilka banknotów, latarkę, litrową butelkę wody napełnioną zwykłą kranówką i wyszedłem z mieszkania.
Gdzie mógłby pójść? Oczywiście, że w jakieś brudne uliczki, w których aż roiło się od przestępców, ale kto zechciałby napaść rudego? Tym bardziej, że wyglądam jak pierwszy lepszy menel. Jedynym szczegółem, który mógł być mylący były moje "stalowe zęby". Wizyty u dentysty były ostatnią oznaką czułości ze strony mojego taty.
***
O ile w dzień było w miarę ciepło, tak wieczorem zaczynało się robić chłodno. Byłem daleko od domu, czipsy dawno się skończyły, kebaba też zjadłem, a poza tym było mi zimno. Świeciłem latarką po pobliskich krzakach, aż w końcu nie usłyszałem jęku. Moje serce przyspieszyło. Człowiek ten musiał być pijany, więc pewnie leży gdzieś między krzewami. Skręciłem z wąskiego chodniku w zarośla. Gałązki chłostały mnie po nogach, ale w tej chwili ważniejsze było odnalezienie trzeźwiejącego już pewnie taty było najważniejsze. Byłem coraz bliżej i bliżej... w końcu gdy upewniłem się, że jestem już przy źródle żałosnych jęków, rozchyliłem gałęzie i dostrzegłem... wspaniałą kobietę. Nie miałem pojęcia, co tutaj robiła o tej porze, ale prędko dostrzegłem szerokie rozdarcie na jej nodze.
- Witaj, piękna - zagadałem, szczerząc się głupio. Ona na to coś prychnęła i wytrąciła mi z rąk latarkę. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Świeciłeś mi po oczach - warknęła. Jej anielską twarz wykrzywiał jedynie grymas bólu. Szybko pokiwałem głową. Stałem tak jeszcze przez chwilę, patrząc na jej krwawiącą ranę. Gdy się przyjrzałem, zobaczyłem kawałeczek kości...
- Zrobisz coś, czy może dalej będziesz tak stał i się głupio patrzył? - mruknęła. Zdezorientowany popatrzyłem na jej twarz.
- Nie wziąłem telefonu...
- Idiota. W takim razie co zrobisz? Pobiegniesz do najbliższego szpitala? - zadrwiła - Wiedz, że się na to pod żadnym pozorem nie zgodzę.
Zacząłem gorączkowo rozmyślać. Zdenerwowanie i rozproszenie spowodowane jej urodą utrudniało wymyślenie czegokolwiek innego. Mimo, że nie do końca wiedziałem, gdzie jestem, coś mi świtało, że w okolicach faktycznie jest szpital. Nie zważając na jej okrzyki niezadowolenia, puściłem się biegiem w kierunku najjaśniej oświetlonego budynku w okolicy. Miałem szczęście, że jestem całkiem niezły w biegach długodystansowych. Wpadłem trzaskając drzwiami do holu. Sekretarka z wrażenia aż podskoczyła.
- W krzakach jest ranna dziewczyna! - krzyknąłem, głośno dysząc. Na oko czterdziestoletnia kobieta pospiesznie wybrała odpowiedni numer i powiedziała coś półgłosem do telefonu, następnie wydała mi polecenia, gdzie mam iść i że mam podać dokładne miejsce znajdowania się rannej. Tak zrobiłem. Zdenerwowany tłumaczyłem ratownikom, w jakiej okolicy ją znalazłem. Następnie po krótkiej kłótni pozwolili mi się wpakować do ambulansu i wskazać właściwą ulicę.
W końcu zatrzymaliśmy się. Pospiesznie wyskoczyłem z pojazdu i rzuciłem się w głąb krzaków. Gdzieś tutaj musiała być... Mijały minuty, a ja wciąż rozchylając kolejne gałęzie orientowałem się, że nigdzie jej nie ma. Ratownicy zaczęli dopytywać, czy może czasem mi się wydawało, ale ja dalej upierałem się przy swoim. Wciąż przed oczami miałem chwilę, kiedy z jej słodkich ust wypłynęły słowa: "świeciłeś mi po oczach".
Już mieliśmy zawracać, kiedy znalazłem nieruchomą sylwetkę siedzącą pod drzewem. Miała długie, ciemne włosy. To pewnie ona - pomyślałem i podszedłem bliżej. Szkoda, że wtedy nie podniosłem latarki... wówczas już z odległości byłbym pewien i nie narażał się na kolejny stres. Serce biło mi jak szalone. Czyżbym się spóźnił? Wykrwawiła się? Kiedy sądząc, że jest martwa, odsłoniłem jej twarz, spostrzegłem, że się poruszyła i otworzyła oczy. Z wrażenia niemalże upadłem, kiedy te zaświeciły na jadowitą zieleń, a źrenice stały się tak cienkie jak u węża.
- Odpraw ich... nic mi nie jest - syknęła.
- Tutaj! - wrzasnąłem. Byłem cały roztrzęsiony. Nieznajoma orientując się, że się zbliżają, "ugasiła" swoje oczy i na nowo bezwładnie opuściła głowę. Odsunąłem się, robiąc miejsce lekarzom, którzy zaczęli ją badać. Po chwili nerwowej kontroli oznajmili:
- Jest martwa od kilku godzin.
- Niemożliwe! Przed chwilą z nią rozmawiałem! - krzyknąłem zrozpaczony. Nachyliłem się i potrząsnąłem jej ciałem - Odezwij się! Daj jakiś znak życia, inaczej zakopią cię żywcem!
- Mówiłam ci, abyś się zamknął - mówiąc to, nienaturalnie szybko zatopiła paznokcie jednej dłoni w bokach mojej twarzy. Syknąłem z bólu, kiedy z równą siłą mnie puściła, popychając mnie w tył. Jako, że się nachylałem, od razu upadłem na ziemię. Przycisnąłem dłonie do twarzy. Kim ona jest? Ratownicy wyglądali na równie zaskoczonych co ja. Jeden od razu doskoczył do mnie i zajął się zadrapaniami, inny wziął ją na ręce i wyniósł z zarośli. Tym razem nie protestowała. Gdyby nie otwarte oczy i mruganie długimi rzęsami, można by pomyśleć, że jest martwa. Jednak tym razem jej tęczówki i źrenice zachowywały się całkowicie normalnie, zupełnie jak te ludzkie. Ja jednak miałem świadomość, że zdecydowanie nie jest zwykłą kobietą.

Komentarze