Rozdział 4 (cz. 2/5)

Wciąż nie do końca wiem, jakim cudem udaje mi się dotrzymać słowa. Pierwszy raz dałam radę w tak krótkim czasie opublikować tyle rozdziałów. Mam nadzieję, że Wy również zwiększycie swoją aktywność, bo każdy komentarz bardzo mnie motywuje do tworzenia. c':
******************************************
Barbara
Kiedy otworzyłam oczy, już wiedziałam, że coś jest nie w porządku. Pomieszczenie było zbyt duszne jak na mój pokój. Sprawnie podniosłam się z trzeszczącego łóżka i stanęłam na równe nogi. Trochę kręciło mi się w głowie, ale starałam się to ignorować. To miejsce przyniosło mi na myśl od razu szpital. Przeklęłam siarczyście pod nosem. Ktoś robił sobie ze mnie żarty. Niemożliwe zdawało się, abym została porwana, jednak ta myśl mnie zestresowała. Szybko dostrzegłam czarną, obszerną walizkę, do której od razu dopadłam. Rozpięłam zamek i zaczęłam się przekopywać przez ubrania. Należały zdecydowanie do mnie. Szukałam czegoś ostrego lub najlepiej glocka, którego dostałam od taty. Jednak wyglądało na to, że wycieczki na strzelnicę wyszły na nic, bo nawet po kilkukrotnym przejrzeniu rzeczy nigdzie go nie znalazłam. Przeklęłam po raz kolejny i dziko rzuciłam się do najbliższych drzwi. Otworzyłam je na oścież i ujrzałam jakiś korytarz. Nie podobało mi się to miejsce.

Ostrożnie wyszłam na zewnątrz, cały czas oglądając się we wszystkie strony, jakby z obawy, że zaraz zatrzyma mnie banda uzbrojonych bandziorów. Im dalej przesuwałam się w głąb korytarza, tym bardziej zdawałam sobie z tego sprawę, że przypomina to odrobinę hotel. Tyle drewnianych drzwi i tak zadbane ściany, które są innego koloru, niż bezkresna biel, jaka królowała w pierwszym pokoju musiały wskazywać na to, że nie jest to szpital. Nawet gdzieniegdzie ustawione były donice z kwiatami, a podłoga wyłożona wykładziną o brzydkim odcieniu czerwieni.
- Stella Fire? - usłyszałam za sobą nieśmiały głos. Zarzucając swoimi długimi, czarnymi włosami obejrzałam się za siebie. Za mną stał niski chłopiec. Zmarszczyłam nos. Dziecko. To, że dalej mówiło do mnie po angielsku sprawiło, że uniosłam brew: - Lubię twoje piosenki. Moja siostra cię słucha.
- Chcesz autograf? - zapytałam jakby od niechcenia, również po angielsku. Z ekscytacją w oczach pokiwał głową.
- Dla siostry!
- W takim razie... daj mi jakiś długopis lub marker i coś, po czym będę mogła pisać.
Wygrzebał z kieszeni niebieski długopis z Spidermanem oraz notes z tym samym bohaterem i wręczył mi oba przedmioty. Strasznie mu się ręce trzęsły, a na poliki wstąpiły krwistoczerwone wypieki. Odszukałam stronę wolną od koślawych zapisków i opuściłam swój wzrok na niską postać, pytając:
- Dla kogo?
- Dla Kiary i Bruce'a!
- Mhm... - mruknęłam, składając szybki podpis. Nie spodziewałam się, że w całkowicie obcym hotelu trafię na jakiegoś dzieciaka, który po prostu chce ode mnie autograf. Co jeśli ten podpis to jeden wielki podstęp...? Wbiłam długie, czerwone paznokcie w notes i w zamyśleniu wbiłam wzrok w najbliższą ścianę. Oddać mu zeszycik, czy może lepiej podrzeć, w razie, jakby miało się coś stać? Patrzył na mnie zaskoczony przez dobrą chwilę, aż nie oddałam mu notesika.
- Dziękuję! - wykrzyknął i pobiegł w dół schodów. Mógł mieć osiem lub dziewięć lat... Zastanawiało mnie tylko, czy rodzice malucha wiedzą, że słucha muzyki, w której występują przekleństwa, mowa o śmierci, seksie czy przemocy. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że chociaż jego siostra jest kimś na poziomie i nie robi jeszcze w pieluchy.
Zaczęłam sprawdzać wszystkie swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przecież go zostawiłam na stole w domowej kuchni. Miałam ochoty z całej siły trzepnąć się w czoło, jednak w ten sposób mogłabym podrażnić skórę. Wtedy uświadomiłam sobie coś jeszcze, na co zadrżałam. Wolę chyba nie wiedzieć, w jakim stanie jest mój makijaż.
Popatrzyłam w kierunku schodów, którymi zbiegł chłopiec o imieniu Bruce. Obejrzawszy się po raz kolejny przez ramię i upewnieniu się, że nikt nie idzie, zeszłam po nich. W holu również było pusto. Pierwsze, na co spojrzałam, były duże szklane drzwi. Pędem do nich podbiegłam i pchnęłam. Z cichym szczęknięciem otworzyły się, a ja bez butów wybiegłam na dwór. Nie przejmowałam się tym, że była istna ulewa. Spostrzegłam, że wokół budynku postawiono wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym. Po jaką cholerę stawialiby coś takiego przy hotelu? Nie było to chyba jakieś więzienie... Chyba. Zaczęłam biec wzdłuż ogrodzenia, w poszukiwaniu jakiejś bramy. Woda lała się na mnie strumieniami, co utrudniało mi poruszanie się tak samo bardzo, jak trawa, która zmieniała się w bagno. Co prawda była tu jeszcze jakaś ścieżka, jednak nie ciągnęła się tuż przy płocie.
Mijały minuty, a ja dalej plując deszczówką i ścierając ją z oczu, które były podrażnione również rozpływającym się makijażem dalej szukałam wyjścia z klatki. Kiedy byłam już w połowie drugiego okrążenia, ze złości i zmęczenia, rzuciłam się na siatkę i zaczęłam nią szarpać. To wszystko na nic. Utknęłam tu na dobre. Stojąc tak zrezygnowana, w końcu wypatrzyłam bramę, co nie było łatwe przez warstwę mokrego tuszu do rzęs, tym bardziej, że ona sama łudząco przypominała raczej część ogrodzenia. Szybko podbiegłam do niej i spróbowałam otworzyć. To na nic. Prócz solidnego zamka, były jeszcze kłódki, łańcuchy i taki sam drut kolczasty do góry. Miałam ochotę wrzasnąć tak, aby usłyszał mnie nawet właściciel pola, które znajdowało się tuż za płotem, jednak znając życie deszcz wszystko by zagłuszył. Kopnęłam bramę, przez co się zatrzęsła. Nic poza tym.
Zaczęłam się czuć jeszcze gorzej. Spróbowałam się otulić lepiej bluzą, jednak ta była równie mokra co moja skóra i ruszyłam dalej przed siebie. Wyglądało na to, że nie pozostaje mi nic, jak wrócić do dusznego, hotelopodobnego budynku. Smętnie weszłam do środka i idąc korytarzem, z trudem przypomniałam sobie pokój, w którym były moje rzeczy.
- A to co za straszydło? - przywitał mnie zimny, nieprzyjemny głos. Zorientowałam się, że na środku pomieszczenia stała dziewczyna średniego wzrostu o naprawdę brzydkim kolorze włosów.
- I ty masz czelność mi coś mówić? - zadrwiłam.
- Tak - warknęła. Miała ręce skrzyżowane na piersi i patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek. Odgarnęłam włosy z twarzy i spojrzałam po raz kolejny na nieznajomą.
- A ty co za jedna?
- Anielica z krainy Niewiadomogdzie - zadrwiła. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że akurat ona mówiła po polsku. Pech chciał, że trafiłam na tak tragicznie wyglądającą towarzyszkę. Zmierzyłam spojrzeniem jej zniszczone spodnie, niedbale założoną skórzaną kurtkę i wyjątkowo niestaranny makijaż wykonany tanimi kosmetykami. Nie miałam już nawet siły tego komentować, więc skończyło się na zmarszczeniu nosa. Zrzuciłam z ramion mokrą bluzę i cisnęłam na swoją walizkę.
- Gdzie jest łazienka?
Nastolatka obejrzała się dokoła, zupełnie jakby sama się nad tym zastanawiała. Wywróciłam oczami i otworzyłam inne drzwi, nie będące tymi wyjściowymi, które znajdowały się w pokoju. Bingo. Wyciągnęłam z walizki nową, czarną sukienkę, która ciasno opinała moje ciało, jednocześnie zaznaczając wyraźniej jego walory, kosmetyczkę, suszarkę oraz komplet suchej bielizny. "Anielica" stała zwrócona twarzą do szklanych drzwi prowadzących na balkon i wpatrywała się w padający deszcz. Westchnęłam i poszłam umyć się, włożyć suche rzeczy i nałożyć na nowo makijaż. Patrząc w małe lusterko zobaczyłam jak żałośnie wyglądam. Ciężkie od wody włosy zmieniły się w strąki płasko okalające mój policzek, a przemoczone ubrania przywarły do mojego ciała. O makijażu już nawet nie wspomnę... Miałam ochotę głośno przekląć, ale uznałam to za bezsensowne i dałam sobie spokój.
Kiedy wróciłam do pokoju, dziewczyna wciąż mnie ignorowała. Miała bardzo puszyste i zniszczone włosy. Potrzebowałam dobrej chwili by dojść do wniosku, że oryginalnie musiała być ruda. Na mojej twarzy pojawił się krzywy uśmieszek.
- Ruda, w takim razie może powiesz mi, gdzie jesteśmy?
- Odwal się może, co...? - zaczęła ostro, jednak pod koniec zdania cały zapał z niej uleciał, bo odwróciła się w moją stronę. Uniosłam brew.
- Kogoś mi przypominasz...
- Znaczy?
Wbiła we mnie wzrok szarych oczu, ale nie odpowiedziała.
- Długo jeszcze mam czekać, aż odpowiesz?
Potrząsnęła głową.
- Już nieważne.
Prychnęłam z dezaprobatą. Odwróciłam się na pięcie i ponownie powędrowałam do drzwi wyjściowych.
- Zamierzasz ode mnie uciec? - zapytała z lekkim wyrzutem. Nie odpowiedziałam, uważając to za największą oczywistość i trzasnęłam drzwiami. Następnie ponownie ruszyłam korytarzem i skierowałam się w dół schodów. Skoro ten maluch tam poszedł, znając życie kogoś tam spotkam. Nie zamierzałam ani chwili dłużej tkwić w niewiedzy, gdzie się w ogóle znalazłam i dlaczego.
Wciąż rozzłoszczona idiotyzmem rudej, niespodziewanie usłyszałam wyjątkowo urokliwą melodię rozbrzmiewającą w tej części budynku... Bez problemu rozpoznałam akordeon. Nie znałam jednak ani tytułu utworu, ani nie kojarzyłam z żadnym wykonawcą. Jako, że moje życie już od dziecka wiązałam z muzyką, natychmiast skierowałam się w kierunku jej źródła. Z bijącym sercem spostrzegłam, że nigdzie nie było głośników, więc zapewne rzeczywiście grane było na żywo. W końcu odnalazłam mężczyznę w średnim wieku siedzącego na krześle i podpierającym na kolanie ciężki instrument. Zdawał się być całkowicie pochłonięty tym, co robił. Zafascynowana patrzyłam jak sprawnie przebiega palcami po wszystkich przyciskach i raz po raz napełnia miech powietrzem. Chyba nawet mnie nie zauważył. Widać było od razu, że nie zajmował się muzyką od dziś. Stałam tak kilka metrów od niego i wsłuchiwałam się w utwór, aż nie skończył i nie podniósł na mnie wzroku. Odchrząknął i nieco speszony się odezwał:
- Słucham?
- Co to za utwór?
Uśmiechnął się delikatnie. Zdawał się być niezwykle zadowolony tym, że ktoś był tak samo zainteresowany jego pasją, jak on. Może po prostu odetchnął w duchu na świadomość, że nie chcę mu przerywać.
- Sam go napisałem.
Uniosłam brwi. Taką harmonię mało kto potrafi osiągnąć. Nawet ja. Musi mieć niebywały słuch muzyczny. Przyjrzałam się uważniej mężczyźnie. Jego pogodną twarz pokrywały pojedyncze zmarszczki, a średniej długości ciemne włosy przeplatane były srebrnymi nićmi starości oraz związane w kucyk. Miał spokojne, delikatnie niebieskie oczy. Jego dłonie były sfatygowane latami pracy, ale mimo to można było w nich poznać doświadczonego muzyka. Może każdy, kto tutaj trafił jest niezwykle uzdolniony w jakiś dziedzinach?
- Tworzysz całkowicie sam?
Skinął głową. Uśmiech nie znikał z jego sympatycznej twarzy. Choć z reguły nie pałam miłością do poczciwych ludzi, ten jednak zdawał się być inny. Wolałam raczej obecność młodych, żywiołowych osób, które chciały na każdym kroku uświadamiać mi to, jak bardzo utalentowana i zdolna jestem.
- Niesamowite - pochwaliłam go, choć nie zwykłam była tego robić. 
- Ty też grasz?
- Niewiele... co prawda umiem na gitarze elektrycznej, ale wolę śpiewać.
Z nostalgią pokiwał głową.
- Możesz zagrać coś jeszcze? - poprosiłam.
Nie musiałam mówić tego dwa razy. Zastanawiał się raptem moment, który ze swoich utworów teraz zagrać i przystąpił do działania. Z wrażenia aż usiadłam na krześle stojącym metr od niego i wpatrywałam się w to, jak gra. Zrobiło mi się trochę głupio. On to robił dla czystej przyjemności... ja dla pieniędzy i sławy. Poza tym moja muzyka w porównaniu do tej jego była totalnym dnem, które się sprzedaje.
Nagle w mojej głowie pojawiła się wizja tekstu. Wpasowywała się idealnie w każdy dźwięk i musiała współgrać. Zaczęłam sobie cicho nucić pod nosem i dopasowywać słowa. Im dłużej trwał utwór, tym coraz lepszy plan miałam. Kimkolwiek jest ten człowiek, cholernie mnie inspiruje. Kiedy skończył, od razu zerwałam się z krzesełka i stanęłam tuż przed nim. Posłał mi pytające spojrzenie.
- Chciałbyś może zagrać kiedyś wraz z zespołem "Stars"?
Na oko czterdziestoletni mężczyzna zamyślił się, aż w końcu niepewnie spytał:
- To jakiś nowy zespół, tak?
Przez chwilę stałam w osłupieniu. Czy on właśnie pytał, czym jest jeden z najpopularniejszych zespołów na świecie?! W duchu się jednak nieco uspokoiłam, bo w końcu facet jest starszej daty.
- Tak, oczywiście. Jestem wokalistką i jednocześnie jego założycielką. Gramy rock, metal, hard metal, trochę popu...
- Metal? - przerwał mi - To zdecydowanie nie moje klimaty.
- Przecież możemy nagrać jedną płytę w całkiem innym - powiedziałam szybko - Reszta dziewczyn będzie zachwycona tym pomysłem.
- Nie jestem jakoś przekonany - zmartwił się.
- Zobaczy pan, będzie świetnie - zachęcałam - Mam nawet pomysł na tekst!
- Naprawdę? - zapytał szczerze zaskoczony, na co ja skinęłam głową - W takim razie... dlaczego by nie spróbować?
- W takim razie pójdę po jakiś notatnik, zanotuję tekst i melodie - oznajmiłam. Mężczyzna przytaknął i pozwolił mi pobiec z powrotem do pokoju. Kiedy wróciłam, spostrzegłam, że jego już nie było. W pierwszej chwili sądziłam, że zwyczajnie pomyliłam miejsca, ale okazało się to być nieprawdą.
Gdzie jest w takim razie akordeonista?

Komentarze

  1. Długo mnie tu nie było. Zrobiło się strasznie ciekawie czekam na dalszą część ;)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz