Rozdział 4 (cz. 1/5)

Wiecie, że ta część rozdziału była pisana na kartce (a warto wiedzieć, że 90% swoich tekstów tworzę bezpośrednio na komputerze, bo na papierze jakoś mi to nieszczególnie idzie) w szkole? Teraz już pewnie tak. W sumie zauważyłam, że to wcale nie aż tak zły pomysł, gdyż wyjątkowo przy SM (skrót od Sekrety Magii) łatwiej jest mi się skupić właśnie przy tej formie. Poza tym Krzysztof słynie z małej spostrzegawczości, stąd pomijanie większości opisów (będzie ich nieco więcej przy pozostałych postaciach, szczególnie żeńskich, więc o to się nie martwcie) jest wręcz wskazane (wstukując szybko literki na klawiaturze łatwo było się zapomnieć. Późniejsze usuwanie części tekstu bolało...).

Gratuluję, że przeczytałeś mój wyjątkowo chaotyczny i mało pasjonujący wywód o procesie pisania. Mogłabym ględzić dalej, ale wiem, że wolisz się skupić na samej treści.
W takim razie zapraszam do lektury. Tylko nie zapomnij podzielić się wrażeniami w komentarzu!
********************
Krzysztof
Z wrażenia aż przystanąłem. Wychodząc z łazienki, w której byłem za potrzebą, spostrzegłem, że na dotychczas pustym łóżku leżał jakiś chłopak. Powoli podszedłem bliżej. Może był tu przez cały czas, a ja go nie zauważyłem? Chyba spał. Przez chwilę zastanawiałem się, czy go budzić, ale byłem zbyt głodny i zagubiony, by tego nie zrobić. Może on mi coś tutaj wyjaśni...
- Przepraszam?
Drgnął wybudzony z drzemki. Podniósł się przestraszony na łokciach.
- Co?
Wyglądał na dużo bardziej zdezorientowanego ode mnie. Ulżyło mi w każdym razie, że okazał się Polakiem.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałem. Chłopak gorączkowo zaczął wodzić wzrokiem po pokoju. Wyglądało na to, że jednak nie było go tu przez cały czas. Trochę mi ulżyło. Jednak jeszcze nie jestem ślepy.
- Ja... nie wiem - sapnął.
- Ktoś cię tu przyniósł?
Patrzył na mnie z coraz większym zdumieniem. Domyśliłem się, że tego również nie wie.
- Jesteśmy chyba w jakimś akademiku - oznajmiłem bez emocji. Zapanowała niezręczna cisza. Chłopak miał z jakiegoś powodu czerwone poliki.
- Jestem Emil - oznajmił po chwili wahania. Wyciągnął w moim kierunku rękę, którą lekko ścisnąłem.
- A ja Krzysztof.
- Czyli, że jesteśmy przypisani do nowej szkoły?
Wzruszyłem ramionami. Emil się zasępił. Czekałem przez chwilę, aż coś powie, ale milczał. Wyjrzałem przez okno. Dotychczas słoneczne niebo zaczęły zasnuwać ciemniejsze chmury. Zanosiło się na deszcz.
- Jestem głodny - stwierdziłem.
- Jeśli to akademik, to gdzieś powinna być stołówka albo chociaż sklepik - Mruknął, rzucając się z powrotem na łóżko.
- Ty nie chcesz jeść?
- Nie bardzo.
Trochę się zawiodłem. Nie miałem ochoty być po raz kolejny przez jakąś Azjatkę. Jeśli z kolei powiem mu o tym strachu, może mnie uznać za tchórza... którym zresztą jestem. Właściwie co mi szkodzi?
- Mógłbyś iść ze mną? Nie znam angielskiego.
- Co ma do tego angielski? - zapytał zaskoczony lekko zachrypniętym głosem.
- To chyba szkoła zagraniczna - mruknąłem, pocierając podbródek, który zarósł już krótką szczeciną. Emil przez chwilę się wahał, po czym stwierdził, wstając z łóżka:
- W takim razie muszę się przebrać. Są tu gdzieś jakieś rzeczy?
Dopiero zauważyłem, że był ubrany w piżamę. Wskazałem mu niebieską torbę podróżną, która musiała do niego należeć. Skinął głową z wdzięcznością.
***
Kiedy wyszliśmy z pokoju, nerwowo rozejrzałem się po korytarzu. Nikogo tam nie było. Żadnych ciekawskich spojrzeń. Zeszliśmy ze schodów. Emil najwidoczniej szybciej odnalazł się w nowym miejscu, bo od razu dostrzegł tablicę korkową.
- W korytarzu po prawej musi być stołówka - mruknął, podchodząc bliżej. Spostrzegłem, że wszystkie notatki były napisane po angielsku.
- Jesteśmy z całą pewnością w Polsce, bo obcokrajowcy mają być uczeni naszego języka - stwierdził, śledząc palcem tekst - Mamy tu sale lekcyjne, sypialnie, stołówkę, boisko...
Zrobił pauzę, poszukując wzrokiem istotniejszych informacji. Zadarł głowę do góry.
- Chyba już wiem, gdzie dokładnie jesteśmy...
- Gdzie? - zapytałem.
- W niejakiej Szkole Magii...
- Hello! - podskoczyliśmy na dźwięk kobiecego głosu. Obróciwszy się, dostrzegliśmy dziewczynę ubraną na czarno, która stała tuż za nami na holu. Musieliśmy mieć bardzo głupie miny, bo się nieco speszyła.
- Hello... - powiedział Emil, więc i ja powtórzyłem to słowo:
- Hello.
- What's your name?
Popatrzyłem na mojego nowego kolegę, sądząc, że to pytanie skierowane było właśnie do niego, ale kiedy się przedstawił, rozbawiony szturchnął mnie łokciem. Głośno wypowiedziałem swoje imię.
- Krzysztof.
- Emil and Kszysztyf? - zapytała.
- Christopher - poprawił ją Emil. Domyśliłem się, że jest to angielska wersja mojego imienia.
- Chris - uśmiechnęła się. Po namyśle skinąłem głową. - I'm Kiara.
- Nice to meet you - odparł chłopak. Później rozmawiali jeszcze o czymś, lecz nic z tego nie mogłem zrozumieć. Gdyby nie bogata gestykulacja dziewczyny, nawet bym się nie domyślał o temacie. Mówili najpewniej o szkole.
W końcu Emil oświadczył, że idziemy na śniadanie do stołówki. Kiara najwidoczniej nie miała nikogo prócz nas, bo nawet po wejściu do przestronnego pomieszczenia z kilkunastoma stołami usiadła tuż obok. Poinstruowała Emila, gdzie ma iść, aby odebrać posiłek, po czym poprosił, bym poszedł razem z nim. Odpowiedziałem skinieniem głowy. Bez pośpiechu ruszyliśmy w kierunku okienka.
- Kiara jest z Kanady. Pojawiła się tu razem z młodszym bratem. Ma siedemnaście lat. - zrobił pauzę - Tak właściwie to ile masz lat?
- Dziewiętnaście.
- Ja osiemnaście. Skoro to szkoła, na bycie razem w klasie szanse są marne - zmartwił się - Jak sądzisz, o co chodzi z tą "magią"? Wkręcają nas? Jakaś ukryta kamera?
- Nie wiem - mruknąłem. Naprawdę nie chciałem nawet o tym myśleć.
Kucharka siedząca w okienku wskazanym przez Kiarę wcisnęła nam do rąk dwa talerze z kanapkami. Emil poprosił o jeszcze jeden i wróciliśmy do stolika. Nawet podczas jedzenia chłopak zadawał pytania po angielsku, a ona grzecznie na wszystkie odpowiadała. Kiedy w końcu wstał od stołu oznajmił, że wraca do pokoju.
- Nie chcesz zwiedzać dalej? - zapytałem, mieszając łyżeczką w herbacie i patrząc łakomym wzrokiem w kierunku kanapki, którą zostawił na swoim talerzu. Nie jadłem nic od ponad doby, a teraz nawet po swojej porcji chciałbym więcej.
- Nie... wczoraj się trochę rozchorowałem i... hm... - podrapał się po karku - Mam gorączkę. Nie chcę was pozarażać.
Pokiwałem głową. To by wyjaśniało to, dlaczego jest tak czerwony na twarzy. Wyszedł ze stołówki. Kiara popatrzyła na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
- What's happenend?
Wyglądała na równie zaskoczoną, co ja. Ona chciała najwidoczniej wiedzieć, dlaczego Emil sobie poszedł, a ja nie wiedziałem, jak jej to wytłumaczyć.
- Jest chory - zaryzykowałem, mówiąc po polsku. Przechyliła lekko głowę, zupełnie jakby oczekiwała, że zaraz odpowiem jej po angielsku. Westchnąłem. Zacząłem się zastanawiać, co zrobić. Przyłożyłem rękę do czoła i udałem, że kicham. Po chwili szybko pokiwała głową na znak, że zrozumiała, choć bez większego przekonania w oczach.
- He's sick?
Kiedy patrzyłem na nią przez chwilę nic nie rozumiejącym spojrzeniem, wybuchnęła śmiechem i trzasnęła głośno ręką o stół.
- You're funny! - wykrzyknęła. Uśmiechnąłem się nieśmiało, nie mając dokładnej świadomości tego, co właśnie powiedziała.
- Too much - stwierdziła mała dziewczynka, siadając tuż obok mnie. Założyła noga na nogę, opadła się jednym łokciem o stół i jak gdyby nigdy nic sięgnęła po kanapkę pozostawioną przez Emila. Zmrużyłem oczy. To JA miałem ją zjeść.
- Oh, who are you? - zapytała Kiara nowo przybyłą. Ku naszemu zaskoczeniu pospiesznie dokończyła kanapkę i wdrapała się na stół. Wygrzebała z rękawa sukni lizaka i wymachując nim we wszystkie strony wykrzyknęła:
- I am the queen! Queen of Candy!
Kiara chwyciła się za głowę. Chyba tak samo bardzo jak ja była zdziwiona i nie wiedziała co powiedzieć.
- What? - zapytała. Dziewczynka sprawnie zeskoczyła ze stołu i włożyła do ust lizaka. Odwróciła się, uśmiechając się do nas szeroko.
- What what? - przedrzeźniała ją. Kiara wyglądała na zażenowaną. Dziewczynka sprężystym krokiem odeszła od naszego stołu. W mojej głowie pozostało tylko jedno pytanie: co to do jasnej anielki było? Przez następne kilka minut w osłupieniu obserwowaliśmy jak chodzi od osoby do osoby i wszystkich po kolei zaczepia, mówiąc równie głupie rzeczy. Może jest chora umysłowo? Właściwie to miałoby sens. Upośledzeni ludzie całkowicie inaczej postrzegają świat...
- Soo... - zaczęła Kiara. - Are we going?
Zrozumiałem to pytanie, więc przystałem na jej propozycję. Choć wciąż burczało mi w brzuchu, bez słowa marudzenia wymaszerowałem z pokoju w ślad za nastolatką. Przez chwilę miałem wrażenie, że mała, upośledzona umysłowo dziewczynka chce popędzić za nami, ale stała dalej w miejscu. Zniknęła mi z oczu.
Przez przeszło godzinę chodziliśmy po rozległym budynku, raz po raz "rozmawiając" za pomocą gestów. Jak się okazało odmienny język nie był dla nas jakąś olbrzymią przeszkodą. Po jakimś czasie Kiara sama zaczęła próbować powtarzać zasłyszane słowa od innych uczniów, nie do końca znając ich znaczenie. Powtórzyła nawet przekleństwo, które wyrzuciłem z siebie, kiedy potknąłem się o bok ławki stojącej na dworze.
Siedząc i patrząc na coraz to bardziej kłębiące się chmury, zdałem sobie z czegoś sprawę. Mianowicie z tego, że większość osób tutaj miało bardzo podobny tatuaż do tego, który miałem na ręce. Z ciekawości aż chwyciłem prawą rękę Kiary i zacząłem ją oglądać we wszystkie strony. Nachyliła się lekko i zapytała:
- What are you doing?
Nie odpowiedziałem, bo zauważyłem, że ów tatuaż znajdował się nie na prawej, a lewej ręce. Ma to na coś wpływ? Dlaczego nie wszyscy go mieli?
- How old are you? - zapytała po chwili. Pokazałem jej na palcach odpowiednią liczbę.
- Younger people don't have tattoo... - stwierdziła. Trochę jakby przeczytała mi w myślach. Uśmiechnęła się blado.
- I think... it's no joke. We're wizards.
Nie miałem pojęcia co właśnie powiedziała, ale w zamyśleniu pokiwałem głową. O cokolwiek chodziło, musiała mieć rację. Wtedy z nieba lunął deszcz. Na całe szczęście nasza ławka stała pod dachem.

Komentarze