Rozdział 1 (cz.3/3)

 Wybaczcie, że mniej-więcej po połowie tego tekstu zmienia się narracja, ale uznałam, że w os. 1 pisze mi się po prostu wygodniej (i oczywiście wychodzi to lepiej). A początek poprawię... kiedyś. No i przepraszam za długą przerwę w pisaniu, ale nie miałam pomysłów na ciąg dalszy (tsa... utknęłam na tym oto rozdziale. Niech to szlag), ale jakiś czas temu wpadłam na to, żeby wprowadzić zupełnie nowy wątek będący początkowo nieco niezrozumiałym zwrotem akcji... No i jest. Planuję również pisać dłuższe rozdziały, mniej-więcej długości poniższego, bo te króciutkie są zdecydowanie niezadowalające (pierwsza część rozdziału pierwszego: 2,5 tys. znaków, druga część: 5 tys., trzecia i za razem najnowsza: blisko 13 tys.). Z kolei dopiero dziś wpadłam na pomysł, jak zakręcić tym "statkiem" (mam na myśli tego bloga i ogólnie całą treść) w dobrym kierunku i pomysły są na tyle wygodne dla mnie, że raczej będę pisać to z dużą przyjemnością i zapałem. Jeszcze jedna sprawa: w szkole siedzę do okolic godziny 17:00, później muszę odrabiać lekcje, uczyć się, wstawić coś na watahę i zazwyczaj iść spać. I to tyle. Więc będę pisać wtedy, kiedy tylko nadarzy mi się okazja i czas, a z tym drugim może być ciężko.
Bo ja pomysły mam. Ale nie mam kiedy ich realizować. To jest problem. ;/
Tym razem to nie będą obiecywanki-cacanki. Chcę dotrzymać słowa. Jeśli jednak mi się nie uda, macie prawo wyzwać mnie w komentarzach. Dajcie mi trochę czasu na kolejną część (niekoniecznie od razu cały rozdział), a konkretniej tydzień.

******************************************************

                "Kim w ogóle był ten koleś? Śledził mnie? Skąd wiedział gdzie mieszkam? Takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień. To wyglądało trochę, jak w typowej książce dla nastolatek" - myślała Janka odwracając się w stronę swoich waliz ułożonych pod wejściem do jej nowego domu.
Podświadomie zrobiła z ust "dzióbek" i marszcząc brwi wpatrywała się w bagaże, zupełnie jakby oczekiwała, że nagle w magiczny sposób uniosą się i same wlecą do środka. Niestety tak się nie stało, a ona musiała zrobić to samodzielnie. "No nic, trzeba je wciągnąć do środka" - myślała. Chwyciła za uchwyt, pociągnęła i... nic. Walizka nawet nie drgnęła. Janka w duchu przeklęła, że druga rączka, dzięki której można było walizę ciągnąć na kółkach zepsuła się jakiś czas temu i nie mogła z niej skorzystać. "Co tu teraz zrobić?" - rozmyślała gorączkowo - "Może użyję tego drugiego uchwytu? Powinno się udać. Będzie ciężko, ale lepsze to niż nic". Jak pomyślała, tak zrobiła. Łokciem nacisnęła na klamkę prowadzącą na klatkę i siłą wciągnęła torby do środka. Zziajana i zadowolona z tego dokonania odwróciła się w drugą stronę. Wtedy doznała szoku.
                - To już chyba jakieś żarty! Serio?! Schody?! I nie ma windy?! - krzyknęła. Dopiero po chwili się uspokoiła, gdy zrozumiała, że słyszą to najprawdopodobniej wszyscy mieszkańcy tego bloku. Westchnęła i z zrezygnowaniem popatrzyła na walizki. Nagle podskoczyła wystraszona, bo usłyszała szczęk zamka i skrzypnięcie otwieranych drzwi. "Chyba rzeczywiście ktoś usłyszał, jak się darłam... Już po mnie".
                - Hej, to ty jesteś ta nowa? - zapytała młoda dziewczyna wychylając się zza drzwi swojego mieszkania. Jej długie blond włosy przechyliły się w tą samą stronę, co jej ciało, co dawało oszałamiający efekt. Patrzyła bystrymi oczami na Jankę, zupełnie jakby chciała się dowiedzieć jak najwięcej o niej samym przyglądaniem się.
                - Em... tak... - mruknęła.
                - A koniecznie musiałaś to potwierdzić krzycząc na całe osiedle?
                Janka zrobiła się czerwona jak burak. Miała silną ochotę uciec i schować się przed całym światem, a w szczególności przed sąsiadką spod jedynki, z którą miała przyjemność właśnie rozmawiać.
                - Coś czuję, że mieszkasz na którymś piętrze i nie możesz wnieść toreb.
                Nastolatka ze skwaszoną miną pokiwała głową.
                - Pomóc ci, czy może iść po sąsiada spod siódemki?
                - Nie, dzięki... Poradzę sobie.
                - Skoro tak mówisz, to działaj. - rzekła młoda kobieta, opierając się o ramę drzwi. Nie spuszczała nowej sąsiadki z oczu. Janka speszona rzuciła znaczące spojrzenie na bagaż. Wiedziała, że nie uda jej się tego wnieść, nawet jeśli by bardzo tego chciała. Żeby nie wyszła na totalną niedołęgę podjęła kolejną próbę poruszenia walizką, lecz coś poszło nie tak, bo ta z hukiem upadła na podłogę o mało nie miażdżąc nastolatce stopy.
                - Naprawdę nie pozwolisz sobie pomóc? - upewniła się sąsiadka, unosząc brew z kpiącym uśmieszkiem.
                - Niech ci będzie... Wnoś, skoro tak ci zależy. - mruknęła odsuwając się od trzech ciężkich toreb, które kilka minut temu wtargała na klatkę schodową. Młoda kobieta zamknęła drzwi od swojego mieszkania, zeszła ze schodów i z niewielkim wysiłkiem podniosła manatki nastolatki. Ta w osłupieniu wpatrywała się w swojego nowego tragarza, myśląc: "Skąd ta siła? Czyżby regularnie uczęszczała na siłownię? A może to jakaś kulturystka?".
 (ciąg dalszy jest pisany po dużej przerwie czasowej)
                - Które piętro?
                - Chyba trzecie... Ale nie jestem pewna. W każdym razie mieszkanie ósme.
                - W porządku. - odparła śpiewnym głosem i ruszyła ku górze. Janka podążyła za nią, wciąż z podziwem patrząc, jak jej sąsiadka wnosi dwie walizki i kosmetyczkę doczepioną do zepsutego uchwytu największej z toreb. Po wejściu na trzecie piętro blondynka postawiła je obok drzwi z metalową cyfrą zawieszoną u góry wskazującą na to, że dotarły do celu.
                - Dziękuję bardzo za pomoc... - wymamrotała Janka.
                - Nie ma za co. Jakbyś miała jeszcze jakiś problem, to możesz przyjść do mnie. Chętnie pomogę. - odparła wesoło, zeskakując ze stopni. Janka podążała za nią wzrokiem w zamyśleniu. "To aż po prostu niemożliwe, by wszyscy w okolicy byli tak mili i wzajemnie sobie pomagali, nie chcąc niczego w zamian. W domu dziecka każdy pilnował samego siebie i nawet nie myślał, by komukolwiek pomóc" - pomyślała, naciskając bezmyślnie na zimną klamkę. Popatrzyła na nią dopiero wtedy, gdy uświadomiła sobie, że drzwi są zamknięte i warto byłoby je otworzyć.
                Sięgnęła do kieszeni spodenek i namacała palcami chłodny klucz. Z satysfakcją wyjęła go, następnie włożyła do zamka i przekręciła. Szczęk poinformował o tym, że drzwi są otwarte, więc Janka nacisnęła na klamkę i pchnęła "wrota". Jej oczom ukazał się mały, ale i jednocześnie przytulny pokoik. Przez chwilę się w niego wpatrywała, po czym zwróciła swój wzrok na bagaże. Trzeba było je przeciągnąć do środka. Janka z zacięciem na nie popatrzyła, przygotowała się, napinając wszystkie mięśnie, a następnie raz, a porządnie szarpnęła za rączkę. Tym razem tobołek ruszył się z miejsca, ale niestety kółko zahaczyło się o narożnik ściany, więc plastik przytrzymujący je pękł, co poskutkowało oderwaną częścią.
- Kurde! - wykrzyknęła odruchowo. Wepchnęła walizę do środka i schyliła się po kółko. Mruknęła jeszcze coś pod nosem i odłożyła część na szafkę znajdujące się zaraz przy drzwiach, wewnątrz jej mieszkania. Mocno zdenerwowana w podobny sposób wciągnęła drugą walizkę, tym razem unikając kolejnego uszkodzenia. Udało się. Weszła do środka.
(zmiana narracji)
    Byłam bardzo zmęczona, więc pierwsze co zrobiłam, to położyłam się na twardej kanapie. Sprężyny materaca niemiłosiernie wbijały mi się w kręgosłup, ale cóż poradzić. Lepsze to, niż nic. Zamknęłam oczy z cichą nadzieją, że trochę sobie ulżę drzemką, lecz sen nie nadchodził. Wierciłam się przez kilka minut, ale bez rezultatów. Zrezygnowana podniosłam się i usiadłam na brzegu kanapy. Zmęczona i spocona po całym dniu pełnym nowych wrażeń dźwignęłam się na nogi i leniwie podążyłam do kuchni. Odruchowo otworzyłam drzwi lodówki... i zastałam ciemne wnętrze. Czego ja się właściwie spodziewałam? W końcu nawet nie raczyłam podłączyć wtyczki do gniazdka, a co dopiero wypakować tam jedzenie... właśnie. Nie zabrałam jedzenia. Po prowiancie zjedzonego już po drodze do miasta nie zostało nic. Miałam w portfelu tylko banknot dwudziestozłotowy i obietnicę od opiekunów domu dziecka, który jeszcze niedawno był moim domem, że co tydzień będą mi przysyłać sto złotych, oraz opłacać w dziewięćdziesięciu pięciu procentach rachunki, aż nie ukończę osiemnastego roku życia. Niestety nie pomyśleli o tym, żeby mi dać pieniądze "na start", a że był czwartek, to moje marne dwadzieścia złotych miało starczyć aż do poniedziałku. Nie wiem, jak dam radę, ale muszę mieć nadzieję, że się to uda. Jakąś mieć trzeba.
    Zamknęłam drzwiczki, obróciłam się na pięcie, a następnie podeszłam do nieco przybrudzonego okna i wyjrzałam na zewnątrz. Omiotłam spojrzeniem podwórko. Nie wyróżniało się niczym od pozostałych, które widziałam w ciągu kilkunastu lat swojego życia... no, może tylko brakiem dzieciaków latających za piłką i krzyczących wniebogłosy. Brakowało mi tego, bo już tak mi to weszło w krew, że gdy tylko wyglądałam za małe okienko swojego pokoju w domu dziecka, to słyszałam śmiechy i ogólną wrzawę, którą tworzyły bawiące się dzieci, że w tej chwili grobowa cisza zaczęła mnie przerażać. Zmarszczyłam brwi. Niemożliwe, by wszystkie, a to wszystkie w tym samym czasie odrabiały lekcje, czy jadły obiad. Gorączkowo szukałam wzrokiem chociażby jednej pociechy. A co jeśli nikt nie ma w okolicy dzieci? Nie, niemożliwe. Osiedle było dość duże.
    Wtedy dostrzegłam małą, skuloną dziewczynkę bawiącą się czymś pod ścianą jednego z bloków. Westchnęłam z ulgą. Jednak nie będzie mi doskwierała dłużej nieznośna cisza za oknem. Dziewczynka czeka pewnie na resztę swoich roześmianych koleżanek, żeby mogły rozpocząć zabawę... no właśnie, czym? Już miałam się oderwać od okna, ale się cofnęłam i popatrzyłam z zaciekawieniem na małą uważniej. Może ma tam kolekcję lalek? Dziewczynka niestety siedziała do mnie tyłem, więc musiałam odczekać dłuższą chwilę, aż się odwróci. Kręciła tą swoją małą główką, pokrytą krótkimi niesfornymi tęczowymi włosami i bawiła się dalej, nieświadoma, że jest obserwowana. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Kolor włosów pewnie był przyczyną błagań rodziców o pozwolenie zafarbowania ich bibułą na ulubione kolory dziewczynki. Zabawne, jaki wpływ mogą mieć prośby potomstwa u rodziców.
    Tęczowowłosa w końcu odwróciła się w moją stronę. Na jej słodkiej twarzyczce malował się radosny uśmiech. W rączce ściskała coś podobnego do czerwonego sznura. Tylko, że... jej ręka również była umazana od czerwieni, tak samo jak usta. Nie był to radosny uśmiech. Wydawało mi się, że zmienił się w okropny, przerażający uśmiech, zdający się mówić: "Wiem gdzie jesteś. Widzę cię. Zaraz skończysz tak samo, jak ten nieszczęśnik". Już na wpół przytomna patrzyłam, jak dziewczynka wkłada sobie surowe jelito cienkie (najprawdopodobniej niedawno wyrwane) do ust, przeżuwa i połyka. Robiła to z taką przyjemnością, że aż nogi się pode mną ugięły. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułam zimne płytki pod sobą. Najwyraźniej upadłam. Po kilku sekundach otworzyłam raptownie powieki, uświadamiając sobie, że przecież to dziecko może lada moment załomotać do drzwi mojego domu... tyle, że ja ich nie zamykałam na klucz! Szybko podniosłam się z podłogi, pobiegłam do przedpokoju i przekręciłam klucz w zamku. Dla większej pewności nacisnęłam na klamkę, by się upewnić, czy na pewno mój cel został osiągnięty. Jak się okazało, było to prawdą.
    Nadal przerażona i roztrzęsiona stałam przez chwilkę pod drzwiami. A co jeśli miałam po prostu urojenia? To się nie stało naprawdę? Powoli, pełna ostrożności podeszłam do okna i wyjrzałam ponownie. Dziewczynki już tam nie było. Została jedynie rozbryzgana czerwona plama oraz linie wykonane z tejże samej substancji, wskazujące na ciągnięcie po ziemi zranionego stworzenia. Trzęsąc się jak osika przeniosłam wzrok w ślad za krwią na chodniku. Po raz kolejny poczułam ostry zawrót głowy, tym razem z większym obrzydzeniem, niż ostatnio. Za murkiem wchodzącym do piwnic dostrzegłam ludzkie ciało. Nieruchome. Mężczyzna w średnim wieku pozbawiony był tułowia, jednej nogi, rąk oraz oczu. Usta miał szeroko otwarte, sączyła się z nich krew, tak samo jak ze wszystkich innych ran otwartych, tworząc pod sobą dużą kałużę krwi. Dziewczynka najwidoczniej usiłowała ukryć zwłoki, ale nie do końca jej się to udało. Wcześniej zakrywała je swoim ciałem, więc nie rzuciło mi się to w oczy.
    Usłyszałam głośne łomotanie do drzwi. Oblał mnie zimny pot. Kolejna porcja ciosów zadanych biednym drzwiom. Nie ruszyłam się, nawet przestałam oddychać, z cichą nadzieją, że ktokolwiek to był, nie wyczuje mnie tutaj. Zapanowała cisza. Mieszkanie było małe, więc nawet stojąc w kuchni, najbardziej oddalonym pomieszczeniu od holu, słyszałam co się dzieje na klatce. Wówczas do moich uszu dotarły syki i krzyki. Raz coś mówiła, raz krzyczała, ale nie mogłam zrozumieć, co. To na pewno ta dziewczynka. Próbowała się dostać do środka. Kolejne uderzenia. Moje serce łomotało jak młotem, czy raczej z taką samą siłą, co dziecko walące do drzwi. Oba dźwięki były trudne do rozróżnienia, gdyż po prostu zlewały się ze sobą. Czułam pojawiające się na moim czole kropelki potu. Nie odrywałam wzroku od strony, z której pochodziły dźwięki. Moje nogi zdawały się być wbite w podłogę i tak drętwe oraz ciężkie, że kompletnie niezdolne do ruchu. Nie miałam pojęcia, co czynić. Chyba nie pozostało mi nic innego, jak to tylko przeczekać. Tak poza tym, to w którejś z szuflad przecież powinny być noże. Mam czym się bronić.
    Łomotanie nie ustawało. Zdaje się, że ta dziewczynka chce zrobić ze mną to samo, co z tamtym mężczyzną. Tylko dlaczego? Przełknęłam ślinę dotychczas zalegającą w moich ustach. Oddech miałam płytki. Okropnie się bałam tego, co może się stać zaraz. Zapanowała cisza. Odpuściła? Stałam nic nie robiąc. Oczekiwałam na jakiś dźwięk. Jakiś znak, że tam nadal jest. Ale nic się nie działo. Przeczekałam około dwie minuty. Cisza. Zdrętwiałe nogi pozwoliły mi na zrobienie kilkunastu kroków do drzwi wejściowych. Wyjrzałam przez wizjer. Po tym, co tam zobaczyłam, aż zatoczyłam się ze strachu do tyłu. Ona nadal tam była. Po prostu patrzyła w wizjer z dołu, pokazując rzędy ostrych jak brzytwy zębów.
    Wiedziała, że jestem w środku.

Komentarze