Rozdział 2 (cz.1/5)

 No i udało mi się napisać tą oto część mniej-więcej o czasie! Pisałam to przez dobre 4 godziny, i to jeszcze bez weny. Mam nadzieję, że nie jest aż tak beznadziejne, jakie mi się wydaje. Jak na razie mało się dzieje, ale to jest po to, żeby zrozumieć więcej rzeczy, bo jak wiadomo - jak się coś pominie, zazwyczaj później ciężko się połapać z akcją, no i z tym, kto jest kim i co się stało. Nie martwcie się, Janka nagle nie zmieniła płci, tylko po prostu mamy małą zmianę bohatera. W kolejnych częściach będzie więcej akcji. ;)
Podsumowując: wyszło blisko 10 tys. znaków

******************************************
Krzysztof

                Usłyszałem budzik. Nieprzyjemny, głośny dźwięk szybkiego uderzania o dwa metalowe talerze pomalowane na złoto. Akurat oczekiwałem, aż toster podgrzeje mi świeży chleb, więc nic nie szkodziło, bym teraz poszedł i wyłączył urządzenie stojące w małym pokoiku znajdującym się tuż za ścianą. Poszło szybko, więc już po chwili ponownie byłem w kuchni i wyjmowałem pociemniałe tosty z podgrzewacza. Nie przeszkadzało mi to wcale, że były zbyt mocno spieczone, bo takie właśnie odpowiadały mi najbardziej. Wyjąłem z lodówki masło w kostce, ułożone na talerzyku i spróbowałem ukroić kawałek nożem. Nie udało się. Było twarde jak skała. Westchnąłem. Niestety byłem ofiarą losu, dlatego też nie wpadłem na to, by wyjąć masło już wcześniej. Postukałem w nie nożem i tak jak się spodziewałem - nawet nie zmieniło swojego kształtu. Najwyraźniej musiałem obyć się bez niego. Odsunąłem je na bok i wziąłem do ust spalonego tosta i oparłem się biodrem o blat. Popatrzyłem na zegarek wskazówkowy, który zawsze nosiłem na swojej lewej ręce. Zbliżała się szósta... Do przyjazdu autobusu miałem jeszcze ponad godzinę. Oznaczało to, że mogłem w tym czasie podlać rośliny zakwitające w moim ogrodzie. Dokończyłem jedzenie i wyszedłem na zewnątrz.

                Było tak ciepło, jak się tego spodziewałem wczoraj. Zachód słońca dnia poprzedniego był wyjątkowo piękny, dlatego też można było oczekiwać równie cudownej pogody dzisiaj. Ptaki już odśpiewywały swoje ranne trele, a słońce unosiło się coraz to wyżej. W powietrzu wyczuwalna była wilgoć, unosił się charakterystyczny zapach oraz aromat kwiatów, który tak bardzo uwielbiałem. Chmur na niebie nie było zbyt wiele, a motyle i inne owady już zbierały nektar. Co prawda dla moich roślin najlepsza by była mżawka z przejawami słońca, ale lepsze to niż burza. Dobre podlanie ich mogło podziałać w taką pogodę wyjątkowo pozytywnie.
                Poszedłem do szopki i z niej wyciągnąłem długi, zielony wąż, po czym podłączyłem go do kranu wystającego z tyłu domu. Upewniłem się, że na pewno trzyma się mocno, po czym odkręciłem strumień wody. Wziąłem do ręki pistolet, ustawiłem go na odpowiednią funkcję i uruchomiłem. Z końcówki trysnął strumień wody, który skierowałem na pierwszą część swojego ukochanego ogrodu. Zajmowanie się nim nie było moim hobby, a pasją i było to widać już na pierwszy rzut oka. Był może czterokrotnie krotnie większy i bardziej zadbany od budynku, w którym mieszkałem. Nawet szopka prezentowała się lepiej niż on. Ponadto na mojej działce królowała zieleń - liście kapusty, kwiatów, drzew oraz innych roślin. Dostrzegalna była również nuta innych barw, jakimi były dojrzewające owoce i warzywa oraz rozkwitające pąki kwiatów. Z dumą patrzyłem na to wszystko, co udało mi się osiągnąć od dnia, kiedy się tutaj wprowadziłem. Nawet ściany szopki i domu były porośnięte bluszczem i winobluszczem, a we wszystkich oknach stały donice z kwiatami. Rośliny, które wymagały wyższej temperatury i innych warunków, posadziłem w odnowionej własnymi siłami szklarni. Drabinki płotu dzielącego mnie od sympatycznych sąsiadów porastały winogrona i bugenwilla oraz krzewy porzeczek, które lubiły sobie podbierać ich wnuczki. Nie miałem im oczywiście tego za złe, bo wiedziałem doskonale, że sam nie zdołałbym wszystkich pozbierać. Nawet czasami dawałem im je w prezencie razem z bukietem kwiatów, bądź takich przesadzonych do doniczki, koszem jabłek, śliwek, marchwi, pietruszki, czy nawet selerów, pudełkiem zapełnionym po brzegi winogronami, malinami, czereśniami, wiśniami, orzechami oraz innymi smakołykami. Z drugiej strony działki urządziłem sobie sad, lecz nie wszystkie drzewa jeszcze zdołały urosnąć na tyle, by dawać okazałe owoce. Zdecydowanie górowały te, które posadzili poprzedni właściciele.
Ostrożnie stąpałem między grządkami rzodkiewek, wciąż podlewając wszystkie inne rośliny. Przedostałem się do sadu i zdałem sobie sprawę z tego, że chyba po powrocie z pracy powinienem wydobyć z szopki kosiarkę i zająć się trawą, o której jak zwykle musiałem zapomnieć.
                - Dzień dobry, Krzysiu! - usłyszałem nagle znajomy, lekko zachrypnięty głos. Z uśmiechem odwróciłem się za siebie, zapominając o wciąż lejącej się wodzie. Niewiele brakowało, a bym oblał staruszkę. Pośpiesznie wyłączyłem pistolet.
                - Dzień dobry, pani! - odpowiedziałem sąsiadce. Ta posłała mi swój słynny, bezzębny uśmiech.
                - Oj, młodzieńcze... Twój ogród pięknieje z każdym dniem, a ja po raz kolejny zapomniałam, co zrobiłam ze swoją sztuczną szczęką. Pewnie znowu Staszek mi ją gdzieś zabrał, lub co gorsza - włożył, myśląc, że to jego! - po tych słowach zaśmiała się tak jak zawsze, lekko skrzekliwie. Zawtórowałem jej. Rzeczywiście polubiłem tę staruszkę. Była naprawdę sympatyczna i życzliwa, więc odwdzięczałem się jej tym samym, tak samo jak reszcie ludzi na tym świecie. Jedyną przeszkodę stanowiło moje roztrzepanie i wrodzony opóźniony czas reakcji.
                - Wspominałeś, że jutro wybierasz się do rodziców. Nie zmieniłeś swoich planów?
                Popatrzyłem na nią, jakbym się zastanawiał, co odpowiedzieć i co ważniejsze - co przed chwilą do mnie powiedziała. Ona najwyraźniej już się do tego przyzwyczaiła, bo cierpliwie czekała, nadal uśmiechając się życzliwie.
                - Nie... Pojadę autobusem do Poznania, później przesiądę się do pociągu i pojadę do nich.
                - Rozumiem... Chyba muszą być naprawdę dumni z tak pomocnego synka.
                Uśmiechnąłem się lekko. Byli chorzy i mieli problemy z samodzielnością, dlatego też z przyjemnością wysłuchiwali moich opowieści z dni codziennych. Najbardziej fascynowały ich moje opisy roślin, bo oni nie mogli mieć własnych. Zawsze prosili o przywiezienie jakichkolwiek kwiatów. Raz nawet udało mi się przetransportować małe drzewko cytrynowe.
                - No i są...
                - To bardzo dobrze. Ja też jestem zadowolona ze swoich synków i córki tak samo bardzo, jak z moich wnuków. Mają dobrą pracę, a ich dzieci dobrze się uczą i co najważniejsze - często nas odwiedzają. Bo jak tobie, mój kochany Krzysiu wiadomo, w tych czasach większość dzieci zapomina o swojej rodzinie. Ino pamiętają o sobie. Cieszę się, że ty do nich nie należysz i też sumiennie wykonujesz swoje obowiązki, no i pomagasz nam w zajmowaniu się naszym chęchym ogródkiem. Twoje drzuzgawki i angryst są jak zawsze dużo ładniejsze od naszych!
                - Dziękuję za komplementy - uśmiechnąłem się.
                - Ależ nie ma za co! - odpowiedziała sąsiadka. Popatrzyłem na zegarek. Za piętnaście minut powinienem być na przystanku autobusowym.
                - Przepraszam panią, ale niestety już musimy kończyć rozmowę... Niedługo jadę do pracy.
                - W takim razie do zobaczenia, Krzysiu! - zaskrzeczała na pożegnanie, po czym odeszła. Podszedłem do kranu, do którego wciąż był przykręcony wąż i zamknąłem wodę. Później nacisnąłem na nowo na przycisk włączający pistolet i spuściłem większość wody zalegającej w środku. Później zwinąłem wąż, odkręciłem od kranu i zarzuciłem sobie na ramię. Wniosłem do szopki, po czym zawiesiłem na haku i wyszedłem. Następną czynnością było wzięcie z domu portfela, kluczy i wcześniej przygotowanego śniadania, bo nic więcej nie było mi potrzebne, i jak można się domyślić, poszedłem na pobliski przystanek autobusowy. Zdążyłem w ostatniej chwili, bo pojazd komunikacji podmiejskiej już szykował się do odjazdu. Podbiegłem i szybko wskoczyłem na stopień, tym samym znajdując się w środku. Zająłem ostatnie miejsce w zakurzonym fotelu chwilę przed ruszeniem autobusu w kierunku stolicy tego regionu.
                Na trzecim przystanku do środka wsiadła ciężarna kobieta, więc ustąpiłem jej miejsca, dlatego też gdy minęliśmy znak głoszący, że jesteśmy w Poznaniu, ja stałem przytrzymując się jedynie uchwytu, tak samo jak czterech innych podróżnych. Zdecydowanie bardziej lubiłem dojeżdżać tutaj rowerem, ale ostatnimi czasy nie było to możliwe, bo któregoś dnia, w drodze powrotnej do domu spadł mi łańcuch. Kiedyś powinienem wziąć go do autobusu, w którym to przewożenie takiego sprzętu było dozwolone i zabrać do najbliższego punktu naprawy. Znajdował się on kilkanaście kilometrów z mojej wsi, ale niestety nie miałem na to czasu. Gdy wracałem do domu zazwyczaj było już ciemno, bądź w najlepszym przypadku - słońce dopiero zachodziło.
                Kilka przystanków dalej wysiadłem i stanąłem w końcu na chodniku. Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła niemalże automatycznie, był hałas i ogólny zgiełk panujący w wielkim mieście. Wszędzie aż roiło się od samochodów, krzyczących na siebie kierowców, którzy rozdrażnieni przez to, że wylądowali w korku, wyrażali swoje zbulwersowanie na innych oraz młodzieży, która nie zwracając uwagi na resztę świata słuchała muzyki na odtwarzaczach MP3. Nie brakło również rowerzystów, którzy myśląc, że uda im się zrobić fantastyczny slalom, o mały włos nie wjeżdżają w pieszych. Były od tego co prawda ścieżki rowerowe, ale z reguły piesi i rowerzyści nie przywiązywali do tego większej wagi i jechali bądź szli, gdzie tylko im się podoba i tą częścią chodnika, która ich zdaniem miała ładniejszy kolor. Nie chcąc zostać potrąconym przez nieuważnego rowerzystę, skierowałem się do najbliższego centrum handlowego, w którym miałem okazję pracować. Później wszedłem do jednego z supermarketów, korzystając z klucza, gdyż teoretycznie był jeszcze zamknięty.
                - O, Krzysztof! Już jesteś? Ty jak zwykle przed czasem! - powiedziała młoda dziewczyna, trzymająca w rękach duży karton wypełniony różnego rodzaju szamponami do włosów.
                - Tak, tak... Pomóc ci?
                - Jeśli byś mógł... Mamy mało czasu, żeby to ogarnąć. Za godzinę już musimy być na kasach.

~Rozdział ukończony w 30%

Komentarze

  1. Heloł!
    Po nicku już pewnie wywnioskowałaś, kto mówi, a jeśli nie, to pozwolę sobie przypomnieć: ,,Nie jedz parówek, bo zginiesz!!!".
    Cześć, Pestko! Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga, bo nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Bardzo podobał mi się pierwszy rozdział- obie narracje, chociaż ich wymieszanie początkowo wydawało mi się dziwne (później jednak mi się to spodobało), były naprawdę dobre. Masz bardzo lekki, fajny styl i poczucie humoru. Janina wzbudza sympatię, wydaje się taką pozytywną bohaterką, ale z przeszłością (dom dziecka). Dziewczynka z tęczowymi włosami wprowadziła dużo napięcia pod koniec i przyznaję, że przy opisie spożywania jelita cienkiego aż się wzdrygnęłam. Blee...
    Niesamowite było to, że mieliśmy radosny, pozytywny klimacik, trochę humoru, wyglądało jak obyczaj, a tu nagle scena rodem z horroru. No i urwać w takim momencie... skandal!
    W drugim rozdziale dzieje się może mało, ale również czytało się go bardzo przyjemnie. Masło twarde jak skała- rany, skąd ja to znam... jedyna rzecz, która mi trochę nie pasowała, to ,,zapach i aromat". Aromat to przyjemny zapach, a więc to trochę takie ,,zapach i przyjemny zapach".
    W każdym razie, z niecierpliwością wyczekuję ciągu dalszego:D
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! :)
      Jak miło, że w końcu ktoś z własnej woli coś skomentował, a tym bardziej ludź z obozu. W dodatku wybrałaś sobie taki dzień, w którym to włączając komputer pomyślałam, że chcę napisać ciąg dalszy tego rozdziału. xD
      Tym razem wracam do narracji z punktu widzenia Janki, a spojlerując (wiem, jak tego nienawidzisz, ale raczej nie zdradzę żadnych niezwykle tajnych informacji, a jedynie ogólniki) mogę powiedzieć, że w trzeciej części akcja będzie z perspektywy nowej postaci, później powróci Krzysiek (wprowadzę trochę akcji w wątku z nim związanym, więc nie musisz się martwić, że każda część z nim związana będzie się ciągnęła w nieskończoność), a następnie pojawi się na nowo inna postać, również odmienna, niż ta z rozdziału drugiego w części trzeciej. ;)
      Odnośnie błędów, to jak na razie nie zawracam sobie nimi zbytnio głowy, gdyż ponieważ (hehe... Kocham to sformułowanie, choć wiem, że nie ma sensu) wiem na pewno, że gdy tylko skończę to pisać... zacznę od nowa. Siedzę nad samym początkiem od kilku lat, więc chcąc z tego wybrnąć i wziąć się za akcję właściwą, nie będę sobie zawracać głowy moimi starymi tekstami. Będę gnać na przód. Później się najwyżej poprawię. xD
      Pozdrawiam, SuzA. ;)

      Usuń

Prześlij komentarz