Rozdział 1

Uwaga! Mogą się pojawiać drobne przeskoki w fabule oraz narracji, gdyż był to rozdział, który pisałam blisko rok! Przez ten czas zdążyłam nieco zmienić swój plan na ciąg dalszy, więc naprawdę nie przejmujcie się tą babraniną słowną na początku. Później mój styl pisania jest znacznie przyjemniejszy. Mam nadzieję, że się nie zrazicie. Przeczytajcie do końca i nie oceniajcie bloga oraz fabuły już po kilku linijkach. :)
 
(to po prostu wersja połączona wszystkich części, żeby nie musieć skakać między postami)
Podsumowanie: ok. 20 tys. znaków
************************************************
Janka
Ulicę ogłuszył donośny odgłos pisku opon, który wydał skromny, ale dość hałaśliwy obiekt. Autobus z już odchodzącą zieloną farbą z mocnym szarpnięciem zatrzymał się na przystanku znajdującym się na prawdziwym odludziu. Kierowca najwyraźniej zapomniał o zasadach, których powinien się trzymać jako pracownik komunikacji miejskiej lub po prostu pojazd, który mu przydzielono potrzebuje naprawy hamulców. Jedna z podróżniczek o imieniu Janina, która zdecydowała się skorzystać z tego autobusu, by dotrzeć na czas we wskazane miejsce, przyrzekła sobie, że nigdy więcej już tego nie zrobi, ponieważ przy tym oto gwałtownym hamowaniu o mało co nie rozbiła sobie głowy o siedzenie będące przed nią. Mozolnie podniosła się z sfatygowanego fotela, a następnie wzięła do ręki swoje bagaże i chwiejnym krokiem próbując powstrzymać odruch wymiotny wymaszerowała z pojazdu rzucając wściekłe spojrzenia ludziom, którzy nie raczyli jej pomóc.
                Gdy odeszła zaledwie dwa kroki od autobusu, ten automatycznie rycząc wściekle starym silnikiem pognał w dal. Janka westchnęła z ulgą, że już nie musi więcej znosić tej tortury siedzenia w dusznym i śmierdzącym potem pojeździe, w którym co chwilę ktoś pokaszluje lub kicha. Wzięła głęboki oddech rozkoszując się świeżym powietrzem, wolnym od aromatów z którymi miała do czynienia jeszcze przed chwilą. Stała na skraju ciemnego lasu. Nigdzie nie widziała ani jednej żywej duszy. Przez środek lasu rozciągała się wąska, dziurawa ulica, przez którą jeszcze przed chwilą miała „przyjemność” przejechać, a po jej bokach w rowie płynął wąski strumyczek wody, który służył po prostu za odpływ na czas deszczów, by jezdnia nie była zalana. Prócz tego znajdował się tam też prosty i bardzo zniszczony ceglany przystanek autobusowy, z dachem, który wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić. Janka nie chcąc ryzykować, po prostu usiadła na jednej ze swoich walizek i czekała na wybawienie, a mianowicie na jakiś samochód, którego kierowca byłby tak łaskawy i ją przewiózł na teren zabudowany.
                Minęło już dziesięć minut. Blondynka słyszała tylko i wyłącznie szum koron drzew.
                - Dobrze, że chociaż to słyszę, inaczej już dawno bym oszalała... - szepnęła sama do siebie już powoli tracąc nadzieję na to, że ktokolwiek raczy się pojawić i coraz bardziej wierząc w to, że zostanie na tym pustkowiu już na zawsze lub będzie zmuszona zamieszkać w lesie, wśród drzew i wilków. Przeszły ją dreszcze. Nie lubiła wilków, chociaż tak wiele osób już jej wmawiało, że one są niegroźne. Niech mówią co chcą, ona i tak wie swoje.
                Głucha cisza coraz bardziej przygnębiała Jankę. Odchyliła głowę w stronę promieni słońca, które przedzierały się przez zielone liście. Zamknęła oczy i po prostu siedziała rozkoszując się gorącem tego zbliżającego się już lata. Mieli czerwiec, rok szkolny niedługo dobiegnie końca, a ona jako uczennica pierwszej klasy liceum niecierpliwie wyczekiwała na nadejście upragnionych wakacji. Westchnęła cicho i uchyliła niby to od niechcenia oczy.
                - Cześć. - powiedział chłopak siedzący po drugiej stronie jezdni uśmiechając się przyjaźnie. Pierwsze co przyszło Jance na myśl o nim to tylko jeden wyraz: przystojny. Nie dziwiła się temu, że tak nagle znikąd się pojawił, bo skupiła się jedynie na jego wyglądzie. Już po chwili skarciła się za to w duchu, tłumacząc sobie, że przecież go nie zna, a już ma o nim jakieś zdanie. Mimo wszystko stwierdziła, że jest za młoda na miłość i nie jest jakoś szczególnie nim zainteresowana.
                - Eee... Hej. - odparła nieśmiało.
                - Jak się nazywasz?
                - Janka, a ty?
                - To zabawne, że podajesz nieznajomemu swoje imię. - roześmiał się chłopak podnosząc się z trawnika i podchodząc bliżej dziewczyny.
                - Och. - mruknęła zawstydzona nastolatka próbując się na niego nie gapić. Nigdy nie miała do czynienia z takim okazem urody, bo tam, gdzie mieszkała nie łatwo było znaleźć kogoś takiego. Jakiś czas temu sama stwierdziła, że pora na zmiany: przeprowadzała się z śmierdzącej wsi do dużego miasta. Ponoć tak naprawdę pochodziła z jakiegoś nieznanego jej miasta, lecz nie wiedziała do końca jakiego, mimo tego, że coś jej w głowie kiedyś już świtało. Czuła się lepiej w otoczeniu sklepów i bloków, niż krów i łajna.
                - Ja jestem Grzegorz. - popatrzył na "siedzenie" blondynki. - Po co ci te walizki? Do wakacji jeszcze trochę, by wyjeżdżać.
                - Em... Przeprowadzam się.
                - Do Kowlina?
                - Tak, dokładnie. - pokiwała szybko głową tak, że aż jej długa blond kitka podskakiwała radośnie, niczym rozbrykany źrebak machający swym ogonkiem.
                - A więc gdzież mam najjaśniejszą panią zaprowadzić? - Grzegorz ukłonił się nisko udając jej wiernego służącego gotowego do rozkazów. Janka zachichotała rumieniąc się odrobinę. Wyglądało na to, że chłopak był tak samo przystojny, jak i zabawny i inteligentny.
                - Dziękuję panu, na Piaskową 16. - dygnęła niczym wielka panna, mimo tego, że nie miała na sobie sukni, tylko zwykłe, lekko starte jeansy. Grzegorz sięgnął po jej walizki i bez trudu podniósł je kilka centymetrów nad ziemię, jakby ważyły nie więcej, niż 3 kilogramy. Widząc to Janka pierwsze co zrobiła, to zaczęła się uważnie wpatrywać w jego idealnie zbudowane mięśnie. Aż serce fiknęło jej koziołka z podniecenia. Tam, skąd pochodziła, nie było tak dobrze wychowanych mężczyzn. Wszystko tutaj wydało się jej dziwne.
                - Idziemy? - zapytał z uśmiechem. Janka tym razem zapatrzyła się w jego piękne i niesamowite oczy. Pierwszy raz widziała taki kolor tęczówek. Odcień błękitu, jakim były ubarwione, zlewał się z bezchmurnym, letnim niebem. Czyżby były to soczewki? To aż po prostu niemożliwe, by mieć naturalnie taki kolor oczu.
                - Janka, żyjesz tam? - zapytał nagle.
                - Eee... Tak. - odparła, gdy ocknęła się z zabójczego transu spowodowanego przez zbyt dużą ilość urody na raz. Wedle słowa Grzegorza już za chwilę podążali wzdłuż pobocza ulicy, mijając kolejne drzewa. Z czasem w końcu wyszli z (zdaniem Janki) niekończącego się lasu, by wkroczyć w miasto. Nie było ono wielkości stolicy czy jakiejś większej miejscowości. Było to po prostu niezbyt rozsławione skromne miasteczko, które powoli się rozwijało. Janka w milczeniu szła u boku nowego znajomego, nie mogąc znaleźć żadnego sensownego tematu do rozmów. Po upływie około 20 minut, idąc przez jedno z niezbyt okazałych osiedl, w końcu jednak nie wytrzymała dręczącego ją pytania już od kilku dobrych minut.
                - Skąd się tam wziąłeś? Nikogo nie widziałam na tym pustkowiu.
                - Hmm... Magia. - uśmiechnął się zagadkowo.
                - Ja się pytam na serio. Skąd... - zaczęła na nowo, lecz on raptownie przerwał jej słowami:
                - Jesteśmy na ulicy Piaskowej. Mówisz, że szukasz 16-tki... 12, 14... - mówił pod nosem wpatrując się w kolejne numery domów. - ...16. To chyba ten blok.
                Popatrzył w górę. Blok ten liczył sobie pięć pięter. Z tego co udało mi się dowiedzieć, dla mnie było przeznaczone to na 3 piętrze.
                - Pomóc ci to wnieść? - zapytał. Pokręciłam przecząco głową.
                - Poradzę sobie.
                - Skoro tak mówisz... W takim razie bierz już swoje tobołki. Jakbyś mnie szukała, to mieszkam na Sosnowej 40. To hej!
                Ledwie co to powiedział, to już go nie było. Janka odparła niby to sama do siebie:
                - Pa...
                "Kim w ogóle był ten koleś? Śledził mnie? Skąd wiedział gdzie mieszkam? Takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień. To wyglądało trochę, jak w typowej książce dla nastolatek" - myślała Janka odwracając się w stronę swoich waliz ułożonych pod wejściem do jej nowego domu. Podświadomie zrobiła z ust "dzióbek" i marszcząc brwi wpatrywała się w bagaże, zupełnie jakby oczekiwała, że nagle w magiczny sposób uniosą się i same wlecą do środka. Niestety tak się nie stało, a ona musiała zrobić to samodzielnie. "No nic, trzeba je wciągnąć do środka" - myślała. Chwyciła za uchwyt, pociągnęła i... nic. Walizka nawet nie drgnęła. Janka w duchu przeklęła, że druga rączka, dzięki której można było walizę ciągnąć na kółkach zepsuła się jakiś czas temu i nie mogła z niej skorzystać. "Co tu teraz zrobić?" - rozmyślała gorączkowo - "Może użyję tego drugiego uchwytu? Powinno się udać. Będzie ciężko, ale lepsze to niż nic". Jak pomyślała, tak zrobiła. Łokciem nacisnęła na klamkę prowadzącą na klatkę i siłą wciągnęła torby do środka. Zziajana i zadowolona z tego dokonania odwróciła się w drugą stronę. Wtedy doznała szoku.
                - To już chyba jakieś żarty! Serio?! Schody?! I nie ma windy?! - krzyknęła. Dopiero po chwili się uspokoiła, gdy zrozumiała, że słyszą to najprawdopodobniej wszyscy mieszkańcy tego bloku. Westchnęła i z zrezygnowaniem popatrzyła na walizki. Nagle podskoczyła wystraszona, bo usłyszała szczęk zamka i skrzypnięcie otwieranych drzwi. "Chyba rzeczywiście ktoś usłyszał, jak się darłam... Już po mnie".
                - Hej, to ty jesteś ta nowa? - zapytała młoda dziewczyna wychylając się zza drzwi swojego mieszkania. Jej długie blond włosy przechyliły się w tą samą stronę, co jej ciało, co dawało oszałamiający efekt. Patrzyła bystrymi oczami na Jankę, zupełnie jakby chciała się dowiedzieć jak najwięcej o niej samym przyglądaniem się.
                - Em... tak... - mruknęła.
                - A koniecznie musiałaś to potwierdzić krzycząc na całe osiedle?
                Janka zrobiła się czerwona jak burak. Miała silną ochotę uciec i schować się przed całym światem, a w szczególności przed sąsiadką spod jedynki, z którą miała przyjemność właśnie rozmawiać.
                - Coś czuję, że mieszkasz na którymś piętrze i nie możesz wnieść toreb.
                Nastolatka ze skwaszoną miną pokiwała głową.
                - Pomóc ci, czy może iść po sąsiada spod siódemki?
                - Nie, dzięki... Poradzę sobie.
                - Skoro tak mówisz, to działaj. - rzekła młoda kobieta, opierając się o ramę drzwi. Nie spuszczała nowej sąsiadki z oczu. Janka speszona rzuciła znaczące spojrzenie na bagaż. Wiedziała, że nie uda jej się tego wnieść, nawet jeśli by bardzo tego chciała. Żeby nie wyszła na totalną niedołęgę podjęła kolejną próbę poruszenia walizką, lecz coś poszło nie tak, bo ta z hukiem upadła na podłogę o mało nie miażdżąc nastolatce stopy.
                - Naprawdę nie pozwolisz sobie pomóc? - upewniła się sąsiadka, unosząc brew z kpiącym uśmieszkiem.
                - Niech ci będzie... Wnoś, skoro tak ci zależy. - mruknęła odsuwając się od trzech ciężkich toreb, które kilka minut temu wtargała na klatkę schodową. Młoda kobieta zamknęła drzwi od swojego mieszkania, zeszła ze schodów i z niewielkim wysiłkiem podniosła manatki nastolatki. Ta w osłupieniu wpatrywała się w swojego nowego tragarza, myśląc: "Skąd ta siła? Czyżby regularnie uczęszczała na siłownię? A może to jakaś kulturystka?".
                - Które piętro?
                - Chyba trzecie... Ale nie jestem pewna. W każdym razie mieszkanie ósme.
                - W porządku. - odparła śpiewnym głosem i ruszyła ku górze. Janka podążyła za nią, wciąż z podziwem patrząc, jak jej sąsiadka wnosi dwie walizki i kosmetyczkę doczepioną do zepsutego uchwytu największej z toreb. Po wejściu na trzecie piętro blondynka postawiła je obok drzwi z metalową cyfrą zawieszoną u góry wskazującą na to, że dotarły do celu.
                - Dziękuję bardzo za pomoc... - wymamrotała Janka.
                - Nie ma za co. Jakbyś miała jeszcze jakiś problem, to możesz przyjść do mnie. Chętnie pomogę. - odparła wesoło, zeskakując ze stopni. Janka podążała za nią wzrokiem w zamyśleniu. "To aż po prostu niemożliwe, by wszyscy w okolicy byli tak mili i wzajemnie sobie pomagali, nie chcąc niczego w zamian. W domu dziecka każdy pilnował samego siebie i nawet nie myślał, by komukolwiek pomóc" - pomyślała, naciskając bezmyślnie na zimną klamkę. Popatrzyła na nią dopiero wtedy, gdy uświadomiła sobie, że drzwi są zamknięte i warto byłoby je otworzyć.
                Sięgnęła do kieszeni spodenek i namacała palcami chłodny klucz. Z satysfakcją wyjęła go, następnie włożyła do zamka i przekręciła. Szczęk poinformował o tym, że drzwi są otwarte, więc Janka nacisnęła na klamkę i pchnęła "wrota". Jej oczom ukazał się mały, ale i jednocześnie przytulny pokoik. Przez chwilę się w niego wpatrywała, po czym zwróciła swój wzrok na bagaże. Trzeba było je przeciągnąć do środka. Janka z zacięciem na nie popatrzyła, przygotowała się, napinając wszystkie mięśnie, a następnie raz, a porządnie szarpnęła za rączkę. Tym razem tobołek ruszył się z miejsca, ale niestety kółko zahaczyło się o narożnik ściany, więc plastik przytrzymujący je pękł, co poskutkowało oderwaną częścią.
- Kurde! - wykrzyknęła odruchowo. Wepchnęła walizę do środka i schyliła się po kółko. Mruknęła jeszcze coś pod nosem i odłożyła część na szafkę znajdujące się zaraz przy drzwiach, wewnątrz jej mieszkania. Mocno zdenerwowana w podobny sposób wciągnęła drugą walizkę, tym razem unikając kolejnego uszkodzenia. Udało się. Weszła do środka.
(zmiana narracji)
    Byłam bardzo zmęczona, więc pierwsze co zrobiłam, to położyłam się na twardej kanapie. Sprężyny materaca niemiłosiernie wbijały mi się w kręgosłup, ale cóż poradzić. Lepsze to, niż nic. Zamknęłam oczy z cichą nadzieją, że trochę sobie ulżę drzemką, lecz sen nie nadchodził. Wierciłam się przez kilka minut, ale bez rezultatów. Zrezygnowana podniosłam się i usiadłam na brzegu kanapy. Zmęczona i spocona po całym dniu pełnym nowych wrażeń dźwignęłam się na nogi i leniwie podążyłam do kuchni. Odruchowo otworzyłam drzwi lodówki... i zastałam ciemne wnętrze. Czego ja się właściwie spodziewałam? W końcu nawet nie raczyłam podłączyć wtyczki do gniazdka, a co dopiero wypakować tam jedzenie... właśnie. Nie zabrałam jedzenia. Po prowiancie zjedzonego już po drodze do miasta nie zostało nic. Miałam w portfelu tylko banknot dwudziestozłotowy i obietnicę od opiekunów domu dziecka, który jeszcze niedawno był moim domem, że co tydzień będą mi przysyłać sto złotych, oraz opłacać w dziewięćdziesięciu pięciu procentach rachunki, aż nie ukończę osiemnastego roku życia. Niestety nie pomyśleli o tym, żeby mi dać pieniądze "na start", a że był czwartek, to moje marne dwadzieścia złotych miało starczyć aż do poniedziałku. Nie wiem, jak dam radę, ale muszę mieć nadzieję, że się to uda. Jakąś mieć trzeba.
    Zamknęłam drzwiczki, obróciłam się na pięcie, a następnie podeszłam do nieco przybrudzonego okna i wyjrzałam na zewnątrz. Omiotłam spojrzeniem podwórko. Nie wyróżniało się niczym od pozostałych, które widziałam w ciągu kilkunastu lat swojego życia... no, może tylko brakiem dzieciaków latających za piłką i krzyczących wniebogłosy. Brakowało mi tego, bo już tak mi to weszło w krew, że gdy tylko wyglądałam za małe okienko swojego pokoju w domu dziecka, to słyszałam śmiechy i ogólną wrzawę, którą tworzyły bawiące się dzieci, że w tej chwili grobowa cisza zaczęła mnie przerażać. Zmarszczyłam brwi. Niemożliwe, by wszystkie, a to wszystkie w tym samym czasie odrabiały lekcje, czy jadły obiad. Gorączkowo szukałam wzrokiem chociażby jednej pociechy. A co jeśli nikt nie ma w okolicy dzieci? Nie, niemożliwe. Osiedle było dość duże.
    Wtedy dostrzegłam małą, skuloną dziewczynkę bawiącą się czymś pod ścianą jednego z bloków. Westchnęłam z ulgą. Jednak nie będzie mi doskwierała dłużej nieznośna cisza za oknem. Dziewczynka czeka pewnie na resztę swoich roześmianych koleżanek, żeby mogły rozpocząć zabawę... no właśnie, czym? Już miałam się oderwać od okna, ale się cofnęłam i popatrzyłam z zaciekawieniem na małą uważniej. Może ma tam kolekcję lalek? Dziewczynka niestety siedziała do mnie tyłem, więc musiałam odczekać dłuższą chwilę, aż się odwróci. Kręciła tą swoją małą główką, pokrytą krótkimi niesfornymi tęczowymi włosami i bawiła się dalej, nieświadoma, że jest obserwowana. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem. Kolor włosów pewnie był przyczyną błagań rodziców o pozwolenie zafarbowania ich bibułą na ulubione kolory dziewczynki. Zabawne, jaki wpływ mogą mieć prośby potomstwa u rodziców.
    Tęczowowłosa w końcu odwróciła się w moją stronę. Na jej słodkiej twarzyczce malował się radosny uśmiech. W rączce ściskała coś podobnego do czerwonego sznura. Tylko, że... jej ręka również była umazana od czerwieni, tak samo jak usta. Nie był to radosny uśmiech. Wydawało mi się, że zmienił się w okropny, przerażający uśmiech, zdający się mówić: "Wiem gdzie jesteś. Widzę cię. Zaraz skończysz tak samo, jak ten nieszczęśnik". Już na wpół przytomna patrzyłam, jak dziewczynka wkłada sobie surowe jelito cienkie (najprawdopodobniej niedawno wyrwane) do ust, przeżuwa i połyka. Robiła to z taką przyjemnością, że aż nogi się pode mną ugięły. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułam zimne płytki pod sobą. Najwyraźniej upadłam. Po kilku sekundach otworzyłam raptownie powieki, uświadamiając sobie, że przecież to dziecko może lada moment załomotać do drzwi mojego domu... tyle, że ja ich nie zamykałam na klucz! Szybko podniosłam się z podłogi, pobiegłam do przedpokoju i przekręciłam klucz w zamku. Dla większej pewności nacisnęłam na klamkę, by się upewnić, czy na pewno mój cel został osiągnięty. Jak się okazało, było to prawdą.
    Nadal przerażona i roztrzęsiona stałam przez chwilkę pod drzwiami. A co jeśli miałam po prostu urojenia? To się nie stało naprawdę? Powoli, pełna ostrożności podeszłam do okna i wyjrzałam ponownie. Dziewczynki już tam nie było. Została jedynie rozbryzgana czerwona plama oraz linie wykonane z tejże samej substancji, wskazujące na ciągnięcie po ziemi zranionego stworzenia. Trzęsąc się jak osika przeniosłam wzrok w ślad za krwią na chodniku. Po raz kolejny poczułam ostry zawrót głowy, tym razem z większym obrzydzeniem, niż ostatnio. Za murkiem wchodzącym do piwnic dostrzegłam ludzkie ciało. Nieruchome. Mężczyzna w średnim wieku pozbawiony był tułowia, jednej nogi, rąk oraz oczu. Usta miał szeroko otwarte, sączyła się z nich krew, tak samo jak ze wszystkich innych ran otwartych, tworząc pod sobą dużą kałużę krwi. Dziewczynka najwidoczniej usiłowała ukryć zwłoki, ale nie do końca jej się to udało. Wcześniej zakrywała je swoim ciałem, więc nie rzuciło mi się to w oczy.
    Usłyszałam głośne łomotanie do drzwi. Oblał mnie zimny pot. Kolejna porcja ciosów zadanych biednym drzwiom. Nie ruszyłam się, nawet przestałam oddychać, z cichą nadzieją, że ktokolwiek to był, nie wyczuje mnie tutaj. Zapanowała cisza. Mieszkanie było małe, więc nawet stojąc w kuchni, najbardziej oddalonym pomieszczeniu od holu, słyszałam co się dzieje na klatce. Wówczas do moich uszu dotarły syki i krzyki. Raz coś mówiła, raz krzyczała, ale nie mogłam zrozumieć, co. To na pewno ta dziewczynka. Próbowała się dostać do środka. Kolejne uderzenia. Moje serce łomotało jak młotem, czy raczej z taką samą siłą, co dziecko walące do drzwi. Oba dźwięki były trudne do rozróżnienia, gdyż po prostu zlewały się ze sobą. Czułam pojawiające się na moim czole kropelki potu. Nie odrywałam wzroku od strony, z której pochodziły dźwięki. Moje nogi zdawały się być wbite w podłogę i tak drętwe oraz ciężkie, że kompletnie niezdolne do ruchu. Nie miałam pojęcia, co czynić. Chyba nie pozostało mi nic innego, jak to tylko przeczekać. Tak poza tym, to w którejś z szuflad przecież powinny być noże. Mam czym się bronić.
    Łomotanie nie ustawało. Zdaje się, że ta dziewczynka chce zrobić ze mną to samo, co z tamtym mężczyzną. Tylko dlaczego? Przełknęłam ślinę dotychczas zalegającą w moich ustach. Oddech miałam płytki. Okropnie się bałam tego, co może się stać zaraz. Zapanowała cisza. Odpuściła? Stałam nic nie robiąc. Oczekiwałam na jakiś dźwięk. Jakiś znak, że tam nadal jest. Ale nic się nie działo. Przeczekałam około dwie minuty. Cisza. Zdrętwiałe nogi pozwoliły mi na zrobienie kilkunastu kroków do drzwi wejściowych. Wyjrzałam przez wizjer. Po tym, co tam zobaczyłam, aż zatoczyłam się ze strachu do tyłu. Ona nadal tam była. Po prostu patrzyła w wizjer z dołu, pokazując rzędy ostrych jak brzytwy zębów.
    Wiedziała, że jestem w środku.

Komentarze

  1. A, no i znalazłam czas, żeby zostawić jakiś ślad po sobie. Nareszcie.
    Postanowiłam przeczytać od razu cały rozdział pierwszy i podobnie zrobię chyba z rozdziałem drugim. Wolę się nie rozdrabniać, rozumiesz ;)
    Kiedy zaczynałam czytać, nie spodziewałam się, że tekst okaże się taki... przerażający. Krwiożerczy. Mroczny. Et cetera, et cetera, ale do rzeczy! Sama fabuła szalenie mnie zaciekawiła; miasteczko nadprzyrodzonych istot? Po pierwsze tęczowowłosa, po drugie sami silni ludzie (chyba, że nasza Janka jest najsłabszą istotą w dziejach ludzkości, ale w to raczej wątpię ;)). Na pewno będę czytać dalej, ale, jak już mówiłam, będę komentować dopiero wtedy, kiedy pojawią się wszystkie części danego rozdziału.
    Bardzo mnie irytowały skoki w narracji. Raz była pierwszo-, raz trzecioosobowa, bardzo niewygodnie się to czytało. Mam nadzieję, że już nie będzie takich zmian :)
    Ogólnie rzecz ujmując bardzo mnie zaciekawiłaś i postaram się nie opuścić tej historii.
    Pozdrawiam i życzę weny! kotołaczka02 (aka Kapelusznik)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod częścią rozdziału, w którym to była zmiana narracji nawet napisałam, że zmiana wynikała tylko i wyłącznie z tego, że wygodniej mi się pisze w 1 os., więc już do końca tak pozostanie. Co prawda opowiadający bohaterowie będą się zmieniać, ale narracja pozostanie w tej samej osobie. ;)

      Usuń
  2. W końcu, po wielu naciskach ze strony pewnej osoby, komentuję. A jest co.
    Ne chcę i nie mam zamiaru pastwić się tu nad każdym szczególikiem, więc napiszę tu kilka ogólników (w przyszłości mogę pisać bardziej szczegółowo, jeśli chcesz):
    -Najgorszy Twój problem to jak na razie przecinki i choć w wielu miejscach wychodzisz obronną ręką, to w niektórych niestety nie, głównie przy zdaniach wielokrotnie złożonych.
    -Swoja drogą, trochę ich dużo. Wiadomo, że przy opisach chce się jak najbardziej pokazać dany świat, jednak czasami tych imiesłowów jest za dużo. Rozdzielaj zbyt długie zdania i będzie git.
    -Postać nie jest papierowa i bardzo dobrze, ma trochę swojego charakteru oraz dobrze odpisywane uczucia, które nie polegały na: "byłam zła".
    -Choć jednak (jak zauważył Grzesiek) to dziwne, że tak wylewnie opowiadała nieznajomemu o sobie. Wybaczam jednak, bo był przystojny ;)
    -Nie wiem, jak działa dawanie sierocie mieszkania i nie znam się na zasadach domu dziecka, wiec to pominę.
    -Sytuacja na końcu była... trudna do napisania. Wyszło Ci tak w połowie. Starałaś się, aby wszystko wyszło naturalnie, ale w gruncie rzeczy nie moglem powstrzymać uśmiechu, kiedy czytałem ten fragment, gdyż brzmiał groteskowo. Pisanie "strasznych fragmentów" jest trudne, więc staraj się nie wpychać ich na siłę. A jak już, to spróbuj stworzyć jakieś napięcie, aby czytelnik też mógł poczuć pewien niepokój.

    Mimo wszystko, to całkiem dobry prolog bądź tam rozdział pierwszy, zaciekawił mnie.
    Spadam, idę komentować dalej.
    PS: Uważam, ze narracja 3-osobowa jest łatwiejsza, ale przy 1-osobowej protagoniście łatwiej wzbudzić sympatię u czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy niektórych Twoich punktach (szczególnie przecinki, imiesłowy) obronię się faktem, iż tekst jest naprawdę stary i to był czas, gdy starałam się stworzyć własny styl (wyszło jak wyszło również przez to, że jak piszę niżej - nie umiałam totalnie pisać w 3. os.). Na początku jak sam widzisz jest przesadna ilość wymyślnych określeń na wszystko. Trochę się wstydzę tamtego okresu w mojej "pisarskiej karierze", ale cóż poradzić. Każdy jakoś zaczynał.
      Odnośnie postaci, to Janka występuje aktualnie w trochę logiczniejszej wersji, nie jest już aż tak wylewna i wcale nie zakochała się w Grzegorzu. Przepraszam za te niezgodności, ale raz jeszcze powtórzę - rozdział jest stary. Zgrzyty fabularne występują chyba tylko w tym oto fragmencie, dlatego tak przestrzegam, by brać go z dystansem.
      Odnośnie "fragmentu grozy". Była bodajże trzecia w nocy, a ja doznałam nagłego objawienia (cały dzień myślałam nad SM i nie mogłam niczego sensownego wymyślić). Nie ukrywam, że wymyśliłam to spontanicznie i chyba za bardzo wcześniej nie pisałam takich rzeczy na poważnie. Może teraz by było lepiej. Nie wiem, naprawdę. Można uznać, że po prostu chciałam poeksperymentować. Chyba jak na 13-latkę poziom jest chyba całkiem przyzwoity. Chyba.
      Co do domu dziecka... Przyznam, że też nie wiem. Ale siara, nie? Chyba nawet wolę nie sprawdzać. Wiem tylko, że to raczej tak nie wygląda, a ja pisałam wyłącznie na podstawie wyobrażeń małej mnie (stwierdziłam, że Janka ma być sierotą już w wieku 7 lat i zdradzę, że w początkowych wersjach SM właśnie się opierało na poszukiwaniu jej rodziców). Spokojnie, w nowej wersji postaram się to skorygować. Janka będzie jednak mieszkać z tatą. Teraz jest już chyba za późno na zmienianie tego.

      Z narracją problem u mnie jest taki, że praktycznie wszystko piszę w 1. os. i jest mi tak zwyczajnie łatwiej. Wręcz odruchowo używam tej formy. Brzmi to chyba naturalniej. Znaczy teraz chyba już nie ma aż takiej przepaści, jak w tym 2014/2015, ale grunt, że zdecydowałam się jednak na tę wersję, bo zdaje się mi być znacznie przyjemniejsza.
      Z drugiej jednak strony wiem, że SM charakteryzuje się mnogością bohaterów i mogą się pewne rzeczy zacząć mylić. Dlatego tak bardzo starałam się, by miały one różnorodne historie. Proszę, daj później znać, jak to wygląda w praktyce. Moje spojrzenie na to jest raczej subiektywne.

      Usuń

Prześlij komentarz